wtorek, 30 sierpnia 2016

MEMENTO

Biuro

Dwa dni wolności
DSCF2248.JPGŚroda 12 listopada, wczesne popołudnie. Na podwórko kamienicy przy ul. Wspólnej i Marszałkowskiej wkracza 200 związkowców z WZZ „Sierpień 80". W kamienicy mieści się biuro poselskie posła PO, Donalda Tuska.
JarosŁaw Augustyniak
Pan premier Tusk, oprócz rządzenia zajmuje się również, przynajmniej formalnie, posłowaniem. Z naszych podatków, że użyję zwrotu z neoliberalnych kręgów, utrzymuje pokaźne biuro w centrum Warszawy, w którym zatrudnia 6-7-osobowy personel. W założeniu takie biuro ma służyć kontaktom wyborców z posłem. Jednak tuż przed wejściem zapytana przez nas kobieta, mieszkanka kamienicy, którędy do biura Tuska, wskazując drogę oznajmia: – Nie macie tam po co iść. Od kiedy istnieje tu to biuro, a to już wiele lat, tylko raz widziałam w nim premiera.
– No to być może trafi się pani druga w życiu okazja – odpowiedział jeden ze związkowców.
To szokujące, że poseł Tusk, który zostając premierem mandatu posła nie zawiesił, ani się go nie zrzekł (kto by się zrzekł diety? To 10 000 zł uposażenia + 25 proc. uposażenia na koszty wykonywania mandatu posła + koszty obsługi biura poselskiego, czyli następne 10 000 zł), nie bywa we własnym biurze, które opłaca mu społeczeństwo. Jak się przekonujemy, nie bywał tam też, zanim został premierem. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to pytanie: Po co marnować społeczne pieniądze na fikcyjne biuro poselskie? Ciągle słyszymy o oszczędnościach, że na coś nas nie stać. I rząd owszem, stara się oszczędzać, ale zawsze kosztem zwykłych ludzi. Po co w takim razie to udawanie, że jest tu jakieś biuro? Chwilę później uzyskujemy coś w rodzaju odpowiedzi. Z balkonu, obok biura Tuska, wychyla się jego sąsiadka i wchodzącym do klatki schodowej związkowcom zadaje pytanie: – Panowie na imprezę? – Jaką imprezę? – pyta jeden z nich. – W biurze Tuska – kontynuuje kobieta. – To tu jakieś imprezy się organizuje? – zapytuje ponownie jeden z górników. Kobieta z rezygnacją macha ręką i oznajmia: – Panie, tu codziennie libacje trwają do późnych godzin.
DSCF2226.JPGA więc biuro puste nie stoi! Tu się ciężko pracuje! Podbudowani tym faktem, że może właśnie dziś premier wpadnie na „jednego", wchodzimy na pierwsze piętro i dalej do lokalu poselskiego. W drzwiach staje starsza kobieta, która biurem zapewne zawiaduje i pyta. – Panowie do kogo? Przyszliśmy porozmawiać z posłem Tuskiem – pada odpowiedź. – Ale pana premiera tu nie ma. – Nie szkodzi, poczekamy (wszak poseł Tusk na imprezę wpaść może) – mówią związkowcy i szerokim strumieniem wchodzą do środka, zajmując kolejne pomieszczenia. Pani próbuje protestować: – Co to za zwyczaje! Czy panowie nie wiedzą, że żyjemy w demokratycznym kraju?
I natychmiast wyjaśnia przybyłym, czym jest demokracja: – Pan premier został wybrany przez społeczeństwo. Jeśli wam się to nie podoba, to musicie poczekać na kolejne wyb\ory do Sejmu i wtedy wprowadzić swoich przedstawicieli.
Nikt już lekcji o „demokracji" nie słucha. Ludzie wnoszą swoje torby, śpiwory, termosy, prowiant i siadają w oczekiwaniu na gospodarza. W kuchni znajdujemy dwie butelki wódki Sobieski (chyba miała tu się odbyć jakaś narada?), które zaraz potem w pośpiechu uprząta jeden z pracowników biura.
DSCF2259.JPGAtmosfera jest dobra. Ludzie są przygotowani na długie oczekiwanie. Zjawiają się wszystkie telewizje. Jest TVPInfo, TVN24, Superstacja. Gdy jeden z dziennikarzy pyta górników, jak długo mają zamiar czekać na premiera, chce mi się śmiać, bo wokół niego widzę tych, którzy byli na 48-dniowym strajku w „Budryku". Tam było ciężej, spali kilkaset metrów pod ziemią. W biurze Tuska za to cieplutko, na ścianie 40-calowa plazma i dopiero popołudniu skonfiskowano nam do niej pilota. W odpowiedzi dziennikarz usłyszał, że związkowcy będą czekać nawet do świąt… i jak zaznaczył z uśmiechem jeden z nich, wcale nie mają na myśli tych bożonarodzeniowych.
Pracownicy biura zamykają się w jednym z pokoi i nerwowo dzwonią do swoich szefów. My robimy sobie kawę, a starsza pani już nawet nie protestuje, tylko wszystkich bacznie obserwuje, czy czasem ktoś jej kubka czy łyżeczki nie zwędzi. W tym czasie do sierpniowców dołączają rybacy. Ludzie siadają na krzesłach, na podłogach, we wszystkich pomieszczeniach i korytarzach okazałego biura posła Tuska. Najliczniej gromadzą się w sali konferencyjnej, gdzie na ścianie wisi ogromna plazma. Siadam tam i ja. Z niebieskiego kubka, oklejonego logami PO i sloganem – „By żyło się lepiej" – sączę kawę z lekkim obrzydzeniem. Tylko lekkim, ze względu na kubek, bo i ta kawa i zapewne szybko ukryta wódka, zakupione zostały przecież z moich podatków. Nie przeszkadza nam też to samo hasło wymalowane na jednej ze ścian. I tak mamy to krótkotrwałe poczucie, że jesteśmy na pierwszym wyzwolonym terytorium. Na tuskowej plazmie na wszystkich kanałach informacyjnych – my. Widzimy tam samych siebie, kolegów udzielających wywiadów na podwórku i przed bramą wejściową. Jedna ze stacji podaje, że poseł Tusk i premier zarazem, który miał być inny niż jego poprzednik, miał prowadzić „społeczny dialog", nie ma najmniejszego zamiaru przyjść do własnego biura i porozmawiać z interesantami. Pan premier chyba się zapomina, bo to biuro nie należy do jego prywatnej firmy, ale jest biurem posła ze społecznego nadania i to my, łożąc na niego, biuro i jego świtę, jesteśmy jego pracodawcami.
Po południu do oczekujących na posła Tuska (nazywanych już przez władze i media okupującymi) przychodzi poseł Graś. Przeżywamy coś na kształt deja vu. Ponad rok temu premier Kaczyński wysyłał swoich przedstawicieli do protestujących w Urzędzie Rady Ministrów pielęgniarek z zaproszeniem do Centrum Dialogu Społecznego, w którym oczekiwał na nie premier. Wtedy to, także pan Tusk i jego ludzie, mówili, że ten rząd nie umie prowadzić dialogu społecznego. Rząd Tuska miał być pod tym względem inny. Poseł Graś przyszedł do petentów biura Tuska z taką „inną" propozycją. Otóż zaprosił nas do Centrum Monologu Rządowego, dla niepoznaki nazywanego nadal Centrum Dialogu Społecznego, gdzie nie miał nas oczekiwać premier, ale kilku podsekretarzy stanu, może jeszcze jakiś woźny i sekretarka. W ten sposób Tusk i jego świta, zapraszając nas na rozmowy z ludźmi bez żadnych kompetencji, chcieli pokazać, jak ten rząd potrafi „rozmawiać" ze społeczeństwem. Odpowiedź mogła być tylko odmowna.
Chwilę potem na ekranie telewizora mieliśmy okazję obejrzeć rozmowę Moniki Olejnik z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, Lechem Wałęsą, którego imienia Instytut, już za kilka dni, 6 grudnia w Gdańsku, organizuje konferencję z okazji 25-lecia otrzymania przez Wałęsę tej prestiżowej nagrody. Na konferencję zaproszono także wielu innych noblistów. I co słyszymy od byłego związkowca, byłego prezydenta i zwłaszcza laureata pokojowego Nobla? – Dobrze, że nie jestem na miejscu premiera, bo ja odpowiedziałbym tak zdecydowanie, że nigdy nikt nie zdecydowałby się postępować w podobny sposób. Użyłbym siły. Dałbym decyzję – oczyścić biuro!
Na twarzach związkowców zgromadzonych w biurze malują się i smutek i pogarda. I ja także poczułem niesmak. Wiem, kim jest Wałęsa i nie mam co do niego już żadnych złudzeń. – Zdrajca – krótko skwitował jego wypowiedź jeden z górników.
Oprócz tego zgrzytu, akcja związkowców spotkała się z poparciem wielu środowisk. Do biura przybył Jan Guz, przewodniczący OPZZ, gdzie na wspólnej konferencji prasowej z Bogusławem Ziętkiem przekazał poparcie od swojej organizacji. Był u nas również przewodniczący „Stoczniowca", największego związku zawodowego w Stoczni Gdynia. Przekazał poparcie i deklarował realną pomoc od swojego związku. Był w Warszawie na rozmowach w sprawie restrukturyzacji stoczni. Podstawowym postulatem tamtejszych związków jest utrzymanie produkcji statków. Jednak dotychczasowe działania rządu w „obronie" polskich stoczni mogą dać tylko nadzieję, że być może na jednej z pochylni uda się co najwyżej uruchomić produkcję kajaków i rowerów wodnych. Przecież rząd faktycznie w tej i wielu innych sprawach nie robi kompletnie nic. Wyrazy poparcia otrzymaliśmy również od ZZ Inicjatywa Pracownicza i OZZ Pielęgniarek i Położnych.
Pod koniec drugiego dnia oczekiwania na premiera od ministra Schetyny usłyszeliśmy informację, że Tusk z nami rozmawiać nie będzie i by przerwać problem wysłuchiwania przez posła Tuska problemów interesantów, biuro zostanie po prostu przeniesione. Smutną wiadomością dla innych wyborców posła Tuska jest fakt, że nowy adres nie został podany do publicznej wiadomości. Zapomnijcie o rozmowach ze swoim posłem. Przypominają mi się słowa piosenki Big Cyca z początku lat 90. – „ Stulcie ryja i do pracy, dajcie nam trochę porządzić!", co chyba najlepiej oddaje to, co chciał Tusk powiedzieć swoim wyborcom.
z5938897X.jpgWychodząc z biura związkowcy pomogli jego pracownikom. Odkręcili tabliczkę z napisem: Platforma Obywatelska i zastąpili ją własną o treści: „Biuro przeniesione do Irlandii. Cudu nie będzie. D. Tusk". Oby. Choć to może za blisko? Lepsza byłaby Grenlandia czy Madagaskar.
Przewodniczący Ziętek, rezygnując w tej sytuacji z oczekiwania na premiera, powiedział: – To dobra wiadomość dla bezdomnych. W Warszawie jest pokaźny pustostan, który można zająć.
Razem w obronie pracowników
Wybrańcy narodu, czyli posłowie, przewagą 13 głosów przyjęli rządowy projekt Ustawy o emeryturach pomostowych, odbierającej wcześniejszą emeryturę 800 tysiącom pracowników. Walka trwa dalej.
Patryk Kosela
lapy precz od emerytur2.epsDo kolejnych czytań ustawy na posiedzeniu plenarnym doszło wieczorem 6 listopada. Wersja rządowa dokumentu doczekała się aż 60 poprawek. Ogromna większość przepadła, gdyż mająca większość w Sejmie koalicja PO-PSL nie chciała dopuścić, by ich antypracowniczy wytwór w jakikolwiek sposób uległ złagodzeniu. Stanowisko rządu prezentowała i broniła przed krytyką opozycji Agnieszka Chłoń-Domińczak, wiceminister pracy i polityki społecznej.
Chłoń-Domińczak z sejmowej trybuny obdarowała radą pracowników, którzy zaczęli pracę w szczególnych warunkach po 1999 r. – niech się przekwalifikują. Tak argumentowała brak zgody na zgłoszoną przez klub poselski PiS poprawkę rozszerzająca prawo do emerytur pomostowych na wszystkich, którzy rozpoczęli pracę w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze po 1 stycznia 1999 r. Mówiła, że najlepszy jest projekt rządowy zakładający, że pomostówki przysługują osobom urodzonym po 1 stycznia 1948 r., które do 1999 r. przepracowały co najmniej 15 lat w szczególnych warunkach albo wykonywały przez ten czas pracę o szczególnym charakterze. Aby przejść na emeryturę pomostową kobieta musi mieć 55 lat, a mężczyzna 60 lat. Emerytury pomostowe mają stopniowo wygasać.
Wcześniej szef doradców premiera, Michał Boni, poinformował dziennikarzy, że podczas posiedzeń Komisji Trójstronnej związkowcy zgodzili się na ograniczenie liczby uprawnionych do pomostówek. Przedstawiciele NSZZ „Solidarność" w Komisji okrzyknęli go kłamcą i zażądali dowodów – podpisanych dokumentów.
Głos narodu czy bogaczy?
Do głosowania nad rządową wersją ustawy doszło w środku nocy. Za ustawą głosowała koalicja rządowa – 243 posłów, przeciwko była opozycja – 183 parlamentarzystów, 2 wstrzymało się od głosu. Ledwie 13 głosów zdecydowało, że Sejm ustawę przyjął i skierował ją do prac Senatu.
Prawo do emerytury pomostowej będą miały osoby wykonujące tylko 40 rodzajów prac w warunkach szczególnych i zaledwie 24 szczególnego charakteru. Wcześniejsze emerytury straci większość nauczycieli, kolejarze, pracownicy przeróbki węgla. W przyszłym roku zniknie też prawo do wcześniejszej emerytury dla 55-letnich kobiet i 60-letnich mężczyzn, którzy mają odpowiednio 25 i 30 lat stażu.
Sejm odrzucił prezydencki projekt ustawy, przedłużający o 12 miesięcy funkcjonowanie wcześniejszych emerytur na dotychczasowych zasadach dla dziś do nich uprawnionych pracowników. Lech Kaczyński wyszedł z taką inicjatywą ustawodawczą po wniosku Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80". Prezydent argumentował to tym, że regulacje przedstawione przez stronę rządową budzą wiele kontrowersji, które podnoszone były przez stronę związkową. W uzasadnieniu projektu napisano, że podjęcie decyzji o wyborze przyszłych świadczeń emerytalnych „nie powinno następować pod presją czasu oraz w niepewności co do przyszłych rozwiązań ustawowych". Za odrzuceniem projektu, po pierwszym czytaniu, było 233 posłów, przeciw głosowało 184, dwóch wstrzymało się od głosu.
Premier Donald Tusk odpowiedział na to, że wierzy, iż prezydent nie zawetuje ustawy. – Pójdę na kolanach, jak będzie trzeba, żeby prezydent nie wetował tej ustawy – zadeklarował.
Tusk w rozmowie z dziennikarzami powiedział, że alternatywa jest prosta: albo pomostówki dla tych, którzy ich naprawdę potrzebują, albo powszechny system emerytalny bez emerytur pomostowych. Ot, rządowy szantaż.
Opozycja, odnosząc się do części odrzuconych poprawek, pytała rząd, kto weźmie odpowiedzialność za osoby pracujące w tak ciężkich warunkach, jak: dokerzy, pracownicy obsługujący piece grzewcze, wykonujących prace przy lutowaniu, przędzeniu, montażu konstrukcji na wysokościach czy próbach silników spalinowych?
Prezydent: veto czy podpis?
Podczas, gdy Tusk deklarował, że jest gotów na kolanach prosić o niezawetowanie przez prezydenta ustawy pomostowej, uprzednio twarde stanowisko Kaczyńskiego zaczęło mięknąć. Prezydent powiedział, że „bardzo mocno zastanawia się" nad rządową propozycją w sprawie emerytur pomostowych. Zapytany, czy zawetuje tę ustawę przyznał, że „w Polsce istnieje poważny problem ludzi, którzy przechodzą na emerytury za wcześnie". A jeszcze kilka tygodni wcześniej, na zjeździe „Solidarności" w Wadowicach Kaczyński zapewniał, że veto na pewno będzie.
Tymczasem już 7 listopada Piotr Kownacki, szef Kancelarii Prezydenta, stwierdził wprost, że „prezydenckie veto zapowiadają media, a nie prezydent".
Nieoficjalnie wiadomo, że zachwianie stanowiska prezydenta jest skutkiem zabiegów prezydenckiego doradcy, Pawła Wypycha, który za czasów rządu PiS był prezesem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Wypych był zwolennikiem ograniczenia liczby uprawnionych do pomostówek.
Zacieranie rąk
Nadziei co do tego, że na zmianie przepisów emerytalnych skorzystają pracodawcy, nie kryje Jeremi Mordasewicz z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan". Mówi wprost: – Jeśli prezydent zawetuje ustawę, dojdzie do paraliżu finansów publicznych. Będzie to oznaczało, że nie przejdą na emerytury pomostowe także ci, którzy mają ten przywilej. Z punktu widzenia finansów publicznych wstrzymanie przyznawania emerytur pomostowych miałoby przewrotnie dobry skutek. Przewrotnie, gdyż doprowadziłoby do głębokich frustracji. Biorąc pod uwagę obecną fazę cyklu koniunkturalnego, gdy należy czynić starania, by podtrzymać wzrost gospodarczy, potrzebny jest spokój. Ale ceną za ten spokój nie może być 11 mld zł, które dzięki przyjętej ustawie zostaną zaoszczędzone.
Tymczasem upadł mit, że osoby z branż i zawodów, które tracą wcześniejsze uprawnienia emerytalne będą mogły się przekwalifikować i znaleźć pracę gdzie indziej. Jak podał 10 listopada „Puls Biznesu", pracodawcy niechętnie zatrudniają pracowników po pięćdziesiątce. „Z badania przeprowadzonego przez firmę doradztwa personalnego Manpower wynika, że tylko nieliczne firmy robią cokolwiek, by ułatwić życie dojrzałym pracownikom. (…) Wyniki badania są jednoznaczne. Zaledwie 3 proc. ankietowanych firm stwierdziło, że prowadzi program, który ułatwiał zatrudnianie osób po 50. roku życia. Tylko 5 proc. namawia pracowników, by zostali w firmie po osiągnięciu wieku emerytalnego. W obu przypadkach wyniki badania sytuują nas na ostatnim miejscu wśród 28 przebadanych krajów" – pisze gazeta.
Odwiedziny u Tuska
– Niektórzy będą czuć się zawiedzeni, niektórzy będą organizowali protesty – powiedział premier Donald Tusk po wejściu Ustawy o emeryturach pomostowych w życie. Na protesty nie musiał długo czekać. Po kilku dniach do jego biura poselskiego w Warszawie weszło 200 związkowców „Sierpnia 80" z zamiarem spotkania się z Tuskiem, sprawującym równocześnie mandat posła na Sejm RP i przedstawienia mu swoich postulatów i żądań.
Premier przebywający w Niemczech, dowiedziawszy się o – jak to nazwał – okupacji, powiedział: – Tak jak zawsze w takich sytuacjach, jesteśmy do dyspozycji w warunkach, które umożliwiają rozmowę, a nie są tylko eskalacją konfliktu. Znam inne formy zaproszenia do rozmowy niż okupacja. Żadne próby nacisku siłowego nie zrobią na mnie wrażenia.
Związkowcy przyszli do szefa rządu zaprotestować przeciwko zmianom w emeryturach pomostowych, prywatyzacji służby zdrowia i sytuacji w stoczniach.
– Czekamy tutaj na premiera Donalda Tuska i jesteśmy przygotowani, że on nie zrezygnuje szybko ze swoich obowiązków, ale kiedyś musi się pojawić w swoim biurze poselskim, które opłaca. Mamy czas i prawo do tego, gdyż każdy wyborca może wyrazić swoje niezadowolenie – oświadczył Krzysztof Łabądź z „Sierpnia 80" z kopalni „Budryk".
– Rząd nie ugnie się pod dyktatem mniejszości, rolą premiera jest stanie na straży prawa. Zajmowanie biura poselskiego nie należy do legalnych uprawnień związków zawodowych – przystąpił do ataku na działaczy związkowych członek zarządu krajowego PO, Jarosław Gowin. – Ustawy są również w interesie robotników, na których powołują się związkowcy – kłamliwie podkreślił. Platforma na spotkanie z protestującymi wysłała posła Pawła Grasia. Ten nie krył podziwu dla ich determinacji: – Determinacja panów jest bardzo duża, bo twierdzą, że będą czekać do skutku – powiedział.
Związkowcy odmówili stawienia się w Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog", gdzie czekać mieli na nich wiceministrowie: Kazimierz Plocke (ministerstwo rolnictwa), Zdzisław Gawlik (skarbu), Adam Szejnfeld (gospodarki), Marek Bucior (pracy) i Jakub Szulc (zdrowia). Jak tłumaczyli, takie spotkanie nie ma najmniejszego sensu, ponieważ ci urzędnicy i tak nie będą mogli podjąć żadnych decyzji.
Strajk powszechny
wisi w powietrzu
– My obecnie chcemy i mamy czas rozmawiać. Gorzej będzie, jak dojdzie do proklamowania ogólnopolskiego strajku. A jest pełna determinacja – zaznaczył Krzysztof Łabądź, jeden z przywódców trwającego 46 dni strajku w kopalni „Budryk".
– Jeśli rząd się nie ugnie, to się złamie – powiedział szef „Sierpnia 80", Bogusław Ziętek. Wezwał on pozostałe centrale związkowe do wspólnego proklamowania strajku powszechnego. Przewodniczący „S", Janusz Śniadek powiedział, że podchodzi do apelu „Sierpnia 80" z najwyższą powagą, ale zastrzegł jednocześnie, że strajk jest ostatecznością. Jego związek zamierza zwrócić się do prezydenta, by nie podpisywał rządowej ustawy o pomostówkach.
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych udzieliło poparcia dla działań Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80" w obronie emerytur pomostowych dla pracowników, w tym dla okupacji biura poselskiego Donalda Tuska. Szef OPZZ, Jan Guz przybył 13 listopada do protestujących związkowców „Sierpnia 80". Na wspólnej konferencji z przewodniczącym tego związku, Bogusławem Ziętkiem, Guz powiedział: – Mamy wspólne postulaty dotyczące zabezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego ludzi pracy. Będziemy zastanawiać się nad ich realizacją
W ocenie przewodniczącego WZZ „Sierpień 80", to, że udało się doprowadzić do spotkania pokazuje, że związki zawodowe są gotowe do wspólnych działań. Szef związku ma nadzieję, że spotkanie z przewodniczącym OPZZ przekona pozostałe związki, że należy twardo stawiać sprawę i że postulat strajku powszechnego należy poważnie rozważyć.
Swojego poparcia „Sierpniowi 80" udzielił Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych oraz Związek Zawodowy „Stoczniowiec".
Wolne związki,
zniewolone media
W polskich mediach pojawiły się też różnego rodzaju komentarze co do formy protestu, jaką było oczekiwanie na premiera Donalda Tuska. Prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz napisał w Rzeczpospolitej: „Trudno mi uwierzyć, by pan Bogusław Ziętek i jego ludzie z »Sierpnia 80« byli w stanie cokolwiek sensownego wynegocjować w sprawie emerytur pomostowych, nawet gdyby premier spełnił oczekiwania i natychmiast do nich przyjechał. Sądzę, że wcale nie jest to ich zamiarem. Idzie tylko o zaistnienie z żądaniami przebijającymi konkurencję".
Siłę WZZ „Sierpień 80" dostrzegł w Trybunie Krzysztof Lubczyński pisząc: „Ma premier o tyle szczęścia, że zima, podobno dość sroga, za pasem, i miasteczka namiotowego związkowcy przed kancelarią w Alejach Ujazdowskich nie rozbiją". Sławomir Sierakowski z Krytyki Politycznej stwierdził z kolei, że związki zawodowe nie mają dziś swoich adwokatów w mediach, więc łatwo można w nie uderzyć. – Co to za protest, co nie jest uciążliwy? – pytał komentator.
W głupocie prześcigali się też politycy. – Nikt nie będzie się rozczulać nad „Sierpniem 80", bo to organizacja, która ma korzenie SB-eckie. To wszyscy wiedzą – powiedział na antenie TVPInfo poseł PO Andrzej Czuma. – Takie twierdzenia to obrzydliwe kłamstwo. Pan poseł stracił chyba świadomość tego, co mówi – ripostował szef „Sierpnia 80" Bogusław Ziętek. – Kto by się sądził z błaznem. Dla niego lepszym miejscem jest arena cyrkowa niż Sejm, choć te oba miejsca są okrągłe, to chyba mu się mylą – dodał Ziętek.
Z kolei były premier, a dziś eurodeputowany PO, Jerzy Buzek stwierdził, że protest związkowców WZZ „Sierpień 80" jest niezgodny z prawem. Przypominając protesty tej centrali związkowej przeciwko likwidacji polskiego górnictwa, powiedział, że jego rząd uratował polskie górnictwo, co należy pozostawić bez komentarza. I przypomnijmy, że tenże Buzek odpowiada za reformę emerytalną, w wyniku której przyszli polscy emeryci stracili ponad 20 mld zł na wprowadzeniu Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Ziętek: cel osiągnięty!
Minister w kancelarii premiera Michał Boni zadeklarował, że jeśli związkowcy okupujący biuro poselskiego Donalda Tuska zmienią zdanie i zechcą prowadzić rozmowy w Centrum Dialog, to rząd nie odmówi. Sam premier w tym czasie przebywał we Francji, gdzie spotkał się z francuskim prezydentem. Francuscy dziennikarze dopytywali polskiego premiera o okupację jego biura. – Żadna ustawa nie zostanie zmieniona pod presją protestów – powiedział Donald Tusk już w Polsce.
Wieczorem wicepremier, szef MSWiA Grzegorz Schetyna poinformował, że biuro poselskie Donalda Tuska zostaje przeniesione. – Biuro zostanie zamknięte. Będziemy zabezpieczać sprzęt – powiedział. I dodał, że w związku z jego okupacją PO zawiadomiła prokuraturę.
– Doniesieniem do prokuratury się nie przejmujemy. To jest folklor. My też możemy złożyć doniesienie do prokuratury na premiera, że nie wykonywał swoich obowiązków poselskich, nie bywając w tym biurze. Ale to byłoby po prostu śmieszne, to nie o to chodzi – powiedział szef „Sierpnia 80". – Przyjechaliśmy tutaj, aby poważnie na ten temat rozmawiać. Tymczasem mamy do czynienia z niepoważnym zachowaniem premiera Tuska, który ucieka przed społeczeństwem i unika tej rozmowy.
CBOS informuje: 49 proc. Polaków chciałoby, aby związki zawodowe miały większy wpływ na to, co dzieje się w kraju. Ten sam CBOS: 46 proc. Polaków źle ocenia rząd Donalda Tuska.
Sępy krążą nad stocznią
3 nowa stocznia.JPGRozmowa z Leszkiem Świątczakiem, przewodniczącym związku zawodowego „Stoczniowiec" w Stoczni Gdynia
Jak ocenia Pan decyzję Komisji Europejskiej w sprawie polskich stoczni?
Komisja Europejska niewątpliwie zmierza do likwidacji polskiego przemysłu stoczniowego. Ważniejsza dla nas jest postawa rządu polskiego, który godzi się na wszelkie warunki, jakie stawia nam Bruksela. Kiedyś mówiło się, że decyzje zapadają w Moskwie, a polskie władze je tylko wykonują. Dziś jest tak samo, z tym że te decyzje zapadają w Brukseli, a polski rząd na wszystko się godzi. Nie umie i nie chce walczyć o polskie interesy. Ale nadal wszystko jest w jego rękach.
Ale co dalej z przyszłością polskich stoczni?
Komisja Europejska dała Polsce czas na restrukturyzację Stoczni Gdyńskiej do czerwca przyszłego roku. Będziemy do tego czasu naciskać na polski rząd wszelkimi środkami, by walczył o zachowanie stoczni, by stocznie nadal produkowały statki. W tej chwili wydaje się, że nie ma innego wyjścia niż prywatyzacja. Chodzi o to, by nie była to prywatyzacja przez likwidację. Stocznia posiada wiele gruntów, których nie wykorzystuje i te grunty można sprzedać. Nie jest też tajemnicą, że nad stocznią krążą sępy, gotowe uwłaszczyć się na jej majątku. Tu powstanie hotel, tam coś innego i tego nie da się już odkręcić. Zniknie przemysł stoczniowy, a wraz z nim padnie wiele firm, które żyją ze współpracy ze stocznią. Dano nam wgląd w plany restrukturyzacji stoczni dotyczące zatrudnienia. W tych planach przewiduje się zwolnienia 40 proc. załogi. Nie zgodzimy się na to.
Czy wyjściem jest taka prywatyzacja jak w Stoczni Gdańskiej przez ukraińską firmę ISD Donbas?
Ta prywatyzacja to był jeden wielki przekręt i tu jest praca dla prokuratorów na długie lata. KE odrzuciła propozycję kupna przez ISD Polska Stoczni Gdyńskiej, bo za mało proponowali na dokapitalizowanie stoczni. My się też na to nie zgadzaliśmy. W Stoczni Gdańskiej przed prywatyzacją też mówiono pracownikom, jak to ich płace wzrosną. W efekcie po prywatyzacji płace spadły średnio o 700 zł, a inwestycji nie poczyniono praktycznie żadnych. Pomoc publiczna dla polskich stoczni w wysokości 8 miliardów złotych też nie wiadomo gdzie się podziała i dlatego KE żąda zwrotu tych pieniędzy. Nie ponoszą za to winy stoczniowcy. Pomoc ta polegała m.in. na gwarancjach kredytowych dla stoczni, z których stocznia nigdy nie skorzystała. To też sprawa dla prokuratury. Tu całe lata zarządzano źle. Potrzebny jest prawdziwy inwestor wybrany na uczciwych zasadach. Pan Adamski, przewodniczący „Solidarności" w naszej stoczni, jest członkiem rady nadzorczej i pod niebiosa wychwala kontrakty z Ungarem, do których średnio stocznia musi dopłacać 30 proc. do każdego wyprodukowanego statku. Jak upadną polskie stocznie, po nich przyjdzie czas na porty. Cały region to bardzo mocno odczuje. Tu ludzie mają tego świadomość i wiedzą, co jest stawką w tej grze.
Jak liczny jest wasz związek?
Skupiamy 2 000 osób na 9 000 zatrudnionych w naszej stoczni i są to głównie robotnicy. „Solidarność" liczy 1 000 osób, ale to głównie pracownicy administracji. Wałęsa powiedział kiedyś: „Nie o take Polske walczyłem". Ja powiedziałem wiele lat temu, że nie o taką „Solidarność" walczyłem i założyłem „Stoczniowca". To, że dziś jesteśmy dwa razy większym związkiem niż „Solidarność", świadczy tylko o „Solidarności".
Rozmawiał:
Jarosław Augustyniak
Jak ZZG dało ciała w KWK „Rydułtowy-Anna"
1 500 złotych w plecy
1500 zł w plecy.jpgW zespolonej Kopalni Węgla Kamiennego „Rydułtowy-Anna", w Ruchu Rydułtowy, o dziwo, stwierdzono nadwyżkę środków finansowych w Funduszu Płac RI. Związki zawodowe postanowiły wobec tego wystąpić z pismem do dyrekcji kopalni, by nadwyżkę przeznaczyć na wypłacenie górnikom premii jednorazowych w kwocie 1 500 złotych na osobę. Pozostała część nadwyżki miałaby być wypłacona po Nowym Roku, gdy Fundusz zostanie rozliczony.
Jak związkowcy powiedzieli, tak i zrobili. Dnia 3 listopada 2008 roku wystosowali do dyrektora pismo, w którym podpisali się szefowie 9 z 10 zakładowych organizacji związkowych. Przeciwko 1 500 zł dla pracowników Ruchu Rydułtowy opowiedział się tylko Związek Zawodowy „Kadra". Jego przedstawiciel nie podpisał pisma.
Takie jego prawo, że mógł nie podpisać dokumentu. Świadczy to tylko o nim – oczywiście – bardzo, bardzo źle. Ale od osądzania szefostwa danych tzw. związków zawodowych są pracownicy.
Jednak… Zdziwienie wszystkich wywołał pan Artur Maluch, przewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce w Ruchu Rydułtowy. Otóż 3 listopada br. podpisał on pismo za premią jednorazową w wysokości 1 500 zł, by po kilku dniach się z tego wycofać i to bez podania przyczyny. Poleciał do dyrekcji i skreślił swój podpis z wniosku o wypłatę górnikom pieniędzy. Jego przekreślony podpis do dziś widnieje na tablicy ogłoszeń.
Co tak z dnia na dzień diametralnie zmieniło pogląd i ogląd szefa ZZG? Jak wieść gminna niesie, to przewodniczący ZZ „Kadra" się przyczynił do takiego, a nie innego kroku Artura Malucha z ZZG. Nakrzyczał na niego. Czemu? Tajemnicą poliszynela jest to, że ZZG w „Rydułtowach" chodzi na pasku tego z „Kadry". – Nic bez niego nie zdecyduje, czy jest to dobre dla ludzi, czy nie, zrobi, co ten mu każe – mówi nam jeden z pracowników dołowych kopalni.
Gdy wyszło na jaw, że „Kadra" świruje i nie chce się zgodzić na półtora tysiąca złotych dla pracowników i że Związek Zawodowy Górników też się z początkowej zgody wycofał, na kopalni zawrzało. Wówczas bossowie, tak „Kadry", jak i ZZG, zaczęli dumać, jak wybrnąć z sytuacji i uniknąć linczu. I wymyślili, prawdopodobnie podczas posiedzenia na „tronie" w WC, że…
Że są przeciwko 1 500 zł, bo chcą
2 500 zł. Jest tylko jeden mały problem. Otóż wcześniej o tym nic nie mówili. Ani innym związkom zawodowym, ani na spotkaniach z dyrekcją. Co więcej, oni sami w to nie wierzą, bo do dnia 7 listopada nie złożyli w sekretariacie dyrekcji kopalni swojego pisma w sprawie wypłaty 2 500 zł.
– Realnym zagrożeniem teraz jest to, że wypłata jednorazówki nawet po 1 500 zł jest zagrożona, ponieważ nie ma wspólnego stanowiska związków zawodowych – alarmuje Piotr Hoszecki, przewodniczący Komisji Zakładowej WZZ „Sierpień 80" w kopalni „Rydułtowy-Anna".
Nie trzeba tu powoływać specjalnych komisji śledczych. Nie trzeba szukać winnych. Ci bowiem już są. To panowie liderzy ZZ „Kadra" i ZZG. Tam koledzy górnicy z Ruchu „Rydułtowy" powinniście się udać, by „podziękować" za brak 1 500 zł jednorazówki. I zażądać od nich po 2 500 zł na głowę z ich własnych kieszeni.
Patryk Kosela
Grabarze Zelmera w akcji
O tym, że Zelmer to firma uznana nie tylko w kraju, ale i za granicą, nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Renoma firmy to ponad 50-letnia tradycja i najwyższej jakości sprzęt gospodarstwa domowego. Jednak po tym, co dzieje się w firmie, można pokusić się o stwierdzenie, że Zelmer to fenomen, być może na skalę światową. Fenomen ten polega na tym, że jakość produkowanych wyrobów nie idzie w parze, a jest wręcz odwrotnie proporcjonalna, do jakości sprawowanego zarządu w tej firmie. Gdyby od jakości zarządzania firmą, poziomu intelektualnego prezesów i wdrażanych przez nich „prorozwojowych" planów zależała produkcja firmy, Zelmer powinien produkować – cepy. Na szczęście są w tej firmie ludzie, którzy ciężko pracują na jakość, markę i pozycję firmy. To wieloletni pracownicy, którzy o to dbają. Co w tym czasie robi zarząd? Sześcioosobowy zarząd, z Prezesem Januszem Płocicą na czele, robi dużo, nawet bardzo dużo, by ten rozwój uniemożliwić. Takie działanie spowoduje, że konkurencja z branży AGD będzie nas z rynku skutecznie wypierać. Prezesi stają na głowie, jak skutecznie „zarżnąć" własną produkcję i skupić się na sprzedaży chińskiej tandety pod marką Zelmera. Nawet nie specjalnie to ukrywają, co budzi niepokój i obawy o przyszłość wśród załogi. Kiedy wokół Zelmera trwało przedprywatyzacyjne „szaleństwo", w wypowiedzi dla jednej z lokalnych gazet, reprezentując Związek „Sierpień 80" stwierdziłem, że w krótkim czasie Zelmer może stać się hurtownią wyrobów Philipsa bądź Elektroluxa. Niektórzy pukali się znacząco w czoło, twierdzili, ze to niemożliwe, Zelmer ma przecież świetnej jakości wyroby, za Zelmerem stoi też wieloletnia tradycja. Jak wiadomo, w wielu kwestiach życie przyznało nam rację, potwierdziło to, o czym mówił i przestrzegał „Sierpień 80" i jego przewodniczący. W kwestii stworzenia z Zelmera „hurtowni" zachodnich firm Elektroluxa i Philipsa publicznie uderzam się w pierś, przyznaję, nie miałem racji, tyle tylko, że ze sposobu i metod działania zarządu zanosi się na to, że Zelmer wkrótce stanie się hurtownią tandetnych wyrobów chińskich. To smutna konstatacja. Wszystko na to wskazuje, że w tym kierunku zmierza. Wszystko też wskazuje na to, że prezes Janusz Płocica i jego zastępcy przyjęli na siebie rolę „Grabarzy Zelmera", a przynajmniej znacznej produkcji w firmie, a więc tego, co jest najważniejszą działalnością firmy i z czego żyją 2 tysiące pracowników produkcyjnych w tym zakładzie. W tym stwierdzeniu nie ma ani cienia przesady. Zresztą fakty na to wskazują. Jak można skutecznie zlikwidować własną produkcję? To proste, trzeba w pierwszej kolejności rozwalić własne Służby Utrzymania Ruchu. O tym wie nawet średnio rozgarnięty kretyn, ale nie prezesi w Zelmerze, bo właśnie taki scenariusz realizują. Podjęto decyzję, że znaczną część SUR należy wyłączyć ze struktur Zelmera i przekazać do spółki zależnej, w której Zelmer posiada 91 proc. udziałów. Tyle tylko, że w dalszych planach Zelmera jest sprzedaż tej spółki. Wielu zadaje sobie pytanie, jaki jest cel tych działań? – bo przesłanek ekonomicznych nie sposób się doszukać. My wiemy, że koszt tzw. roboczo-godziny SUR działającego w Zelmerze jest o około 15 zł, niższy, niż w spółce, do której ma nastąpić przekazanie. Pracownicy dziwią się, skąd nagle taka rozrzutność, nieliczenie się z kosztami, skoro na co dzień – aż wstyd to publicznie stwierdzić – nawet na papierze toaletowym szukają oszczędności. „Sierpień 80" zna powody tych działań i głośno o tym mówi. Realizacja tych pomysłów może skończyć się tragicznie nie tylko dla kilkudziesięciu pracowników SUR, ale to może być katastrofa dla kilku tysięcy zatrudnionych przy produkcji w Zelmerze. Cztery organizacje związkowe oprotestowały te plany. Stanowiska związkowego nie podpisały jedynie „Solidarność" i Związek Zawodowy Przemysłu Elektromaszynowego. Pozostawiamy to bez komentarza. Czas ujawnić faktyczne powody działań Zarządu w kwestii tzw. reorganizacji (czyt. rozwalenia) Służb Utrzymania Ruchu w Zelmerze, by prawda ujrzała światło dzienne. Od dłuższego czasu nawet w autobusach w Rzeszowie się mówi, że zarząd przyjął na „Sierpień 80" zlecenie za ujawnienie kulis prywatyzacji firmy, co spowodowało akty oskarżenia dla kilku funkcjonariuszy Ministerstwa Skarbu Państwa. Nie trzeba być grypserem, by rozumieć znaczenie słowa „zlecenie" w pewnych kręgach. To właśnie w Służbach Utrzymania Ruchu pracują członkowie zarządu Związku. Więc faktyczny powód to odwet, a nie merytoryczne przesłanki. Przeraża determinacja, z jaką realizuje się te działania odwetowe, ryzykując nawet bezpieczeństwo produkcyjne firmy. Ten nieudolny zarząd nie potrafi nawet wymyślić fikcyjnych argumentów, przemawiających za likwidacją tych służb. Prezesi pochowali się, jak szczury w norach, i ignorują wszelkie próby podjęcia ze strony związków jakichkolwiek rozmów w tej sprawie. „Sierpień 80" w Zelmerze wielokrotnie udowodnił i udowadnia nadal dbałość o los firmy i pracowników, choć często w płaciliśmy za to wysoką cenę, niejednokrotnie byliśmy szykanowani i opluwani. „Sierpień 80" jest i będzie „solą w oku" dla tych, którzy swoimi działaniami narażają firmę i pracowników, którzy też, mówiąc potocznie, „mają sporo za uszami". Tak jest i tym razem. Likwidacja wspomnianego SUR zbiegła się w czasie z wystąpieniem związku wystąpił do prezesa zarządu z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli w zakresie zleceń inwestycyjnych na oprzyrządowanie i narzędzia kierowane poza firmę. Nie jesteśmy aż tak naiwni, aby uwierzyć, że to zwykły przypadek, iż w tym samym czasie, gdy Związek wystąpił o wspomnianą kontrolę, podjęto działania dotyczące likwidacji oddziału narzędziowni w strukturze Zelmera. Dostrzegaliśmy od dawna, że każda wzmianka o tych zleceniach bardzo „uwiera" niektórych członków zarządu. I mieliśmy rację. Pod pretekstem braku własnych mocy przerobowych, choć one nie występowały, większość zleceń kierowano do wykonawców zewnętrznych. Ze względu na to, że kontrola trwa, nie będziemy wchodzić w szczegóły, choć niektóre są bardzo interesujące. Docierają do Związku sygnały, że choć prezes zlecił kontrolę, to robi się wiele, aby żadnych nieprawidłowości nie wykazać. W naszym odczuciu próbuje się tę sprawę „zamieść pod dywan", a tych, którzy w tej sprawie mają sporo do powiedzenia, „wywalić" poza zakład. Nasz Związek już podjął decyzję. Od wyników kontroli zależeć będzie, czy sprawa znajdzie swój epilog w prokuraturze. Wielokrotnie doradzano nam, aby tych spraw nie wyciągać na światło dzienne, bo nie będzie to mile widziane. Na zleceniach inwestycyjnych i produkcyjnych bardzo dużo skorzystała i korzysta nadal spółka Maxpol. To nas akurat nie dziwi. Maxpol to firma, której prezes jest szwagrem wiceprezesa Zelmera, Wiesława Zabłockiego, odpowiedzialnego m.in. za produkcję i inwestycje. To dlatego upublicznienie spraw inwestycyjnych stało się tak niewygodne. Pan prezes Zabłocki powinien załodze powiedzieć, że w czasie, kiedy zwalniano pracowników produkcyjnych, a innych wysyłano na urlopy i nie wykorzystywano w pełni własnych mocy produkcyjnych, jego szwagier i kolesie z branży mogli liczyć na pełen portfel zamówień. Znając jednak jego wrodzone tchórzostwo, jesteśmy pewni, że tego nie zrobi. Zrobi to za niego jednak Związek „Sierpień 80".
Tak oszukuje się pracowników. To ich kosztem załatwia się w Zelmerze sprawy prywatne, to ich kosztem wspiera się rodzinny biznes. To skandal. Zelmer to przecież spółka giełdowa, w której swoje środki finansowe ulokowali akcjonariusze, w tym także pracownicy, a nie prywatny „folwark" członków zarządu. A może rozwalenie narzędziowni w firmie to właśnie działanie, które umożliwi ugruntowanie pozycji spółki szwagra wiceprezesa Zabłockiego. Wszystko na to wskazuje. Czy o takich sprawach wiedzą znaczący akcjonariusze Zelmera? – jak choćby otwarte fundusze emerytalne Commercial Union, PZU „Złota Jesień", ING. Domyślamy się, że nie. My zamierzamy ich właśnie o tym poinformować. Przecież to fundusze, które mają lokować m.in. nasze środki na przyszłe emerytury. Biorąc pod uwagę dokonania Zabłockiego z nieodległej przeszłości, kiedy za rządów AWS, jako dyrektor techniczny Zelmera, był współarchitektem 20-milionowej straty, kiedy ekipa B. Oborskiej z Zabłockim w składzie omal nie doprowadziła do upadku firmy, pracownicy mają się czego obawiać. Historia zatoczyła koło. Wówczas też próbowano kosztem bezpieczeństwa produkcyjnego załatwić prywatne porachunki z naszym Związkiem. Wtedy też próbowano zlikwidować ten sam oddział i się nie udało. Wierzymy, że i tym razem się nie uda. „Sierpień 80" będzie robić wszystko, by nie zrujnowano dorobku wielu pokoleń pracowników Zelmera. W tych działaniach trzeba się zjednoczyć, byśmy nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na mydle.
Cd. w kolejnym numerze „Kuriera Związkowego "
Jerzy Wróbel
Emeryci z miedzi dostaną bony
A jednak… „Solidarność" działająca w Hucie Miedzi „Głogów" poszła po rozum do głowy i tym razem nie blokowała przyznania bonów świątecznych emerytom i rencistom, byłym pracownikom tejże huty.
Przypomnijmy, w roku ubiegłym jedynie „S" nie zgodziła się na podzielenie się bonami z niepracującymi już w niej osobami. Wszystkie inne organizacje związkowe były za. Ale, że nie było wspólnego stanowiska związków zawodowych, nie było i świątecznych bonów dla emerytów i rencistów. Z pustego i Salom nie naleje, ale tu było z czego dać, bo Zakładowy Fundusz Świadczeń Socjalnych miał nieprzewidywalną nadwyżkę. Sprawę dwukrotnie opisywaliśmy na łamach Kuriera Związkowego.
W roku bieżącym już na kilka tygodni przed Świętami Bożego Narodzenia działacze Koła Emerytów i Rencistów przy głogowskiej hucie osobiście lobbowali u związkowców. Poparcia od ręki udzieliła im wówczas „Solidarność 80" i ZZ „Polska Miedź". Samolubna „Solidarność" zapewniała ich, że się zastanowi.
Po kilkunastu dniach odbyło się spotkanie prezydiów zakładowych organizacji związkowych działających w Hucie Miedzi „Głogów" z jej dyrekcją, a na nim dyskutowano nad bonami – komu i ile dać. Jednogłośnie zdecydowano, że pracownicy dostaną bony wartości 500 zł, jeśli dochód na jedną osobę w rodzinie nie przekracza 2 700 zł, a ci, których dochód jest mniejszy, o 50 zł mniej. Natomiast emeryci i renciści dziś już niepracujący w hucie otrzymają 200-złotowy bon, gdy ich dochód nie przekracza 500 zł na członka rodziny i 170 zł, gdy przekracza. Bony będą mogły być wykorzystane w określonych placówkach handlowych.
Przedstawiciele emerytów i rencistów hutniczych z jednej strony cieszą się, że po raz pierwszy zostaną obdarzeni bonami, a z drugiej ubolewają, że w takiej małej kwocie.
Cóż, może za rok te kwoty będą godniejsze. Z „Solidarnością" bowiem tak bywa, że trzeba ją od początku, powoli przyzwyczajać do zdrowych, normalnych rzeczy. I przypominać! Przypominać, że ustawowym obowiązkiem związków zawodowych w Polsce jest też troska nie tylko o pracowników, ale i o bezrobotnych oraz o emerytów i rencistów właśnie.
PK
Nie zapomnieć o „Halembie"
Halemba 2 - zdj. Patryk Kosela.JPGMijają właśnie 2 lata, od kiedy 23 górników „Halemby" posłano na pewną śmierć. Życia, odebranego przez dyrekcję kopalni za przyzwoleniem jej właściciela, Kompanii Węglowej, nikt im nie zwróci. Bezpośrednim winowajcom grozi ledwie 12 lat więzienia. Kara bardzo niska. Może dlatego w polskich kopalniach wciąż szasta się życiem całych załóg górniczych.
Jest 22 lutego 2006 roku, Kopalnia Węgla Kamiennego „Halemba" w Rudzie Śląskiej. Zawala się kopalniany 250-metrowy chodnik. Zbigniew Nowak, jeden z górników zostaje uwięziony. Reszta osób bez szwanku w porę ucieka W Rudzie Śl., jak i na całym Górnym Śląsku wstrzymuje się oddech. Przeżyje czy nie? – trapi to pytanie górnicze rodziny. Rodziny, które co dzień zastanawiają się, czy ich mąż, czy ojciec, zjeżdżając na dół, żywy wyjedzie na powierzchnię. Ten jest szczęściarzem. Ma dostęp do powietrza, a sygnał lampki górniczej szybko sprowadza pomoc. Lekko potłuczony, ale przeżył. Trzeba jednak wyciągnąć sprzęt, który utkwił na dole. Sprzęt, dla którego później pod ziemią zginą 23 osoby.
Sprzęt, o którym w dobie ich śmierci powie się, że wart jest 17,9 mln euro, czyli ok. 70 mln złotych. A Grzegorz Pawłaszek, ówczesny prezes Kompanii Węglowej SA, w której skład wchodzi kopalnia „Halemba" powie też na łamach Gazety Wyborczej (23.11.2006): – To było nowe wyposażenie, dlatego chcieliśmy je odzyskać. Podobnie mówi minister gospodarki, Piotr Woźniak.
Złomiarze z KW SA
Z wyciąganiem sprzętu musiano się spieszyć. Okręgowy Urząd Górniczy nakazuje bowiem zamknięcie ściany w pokładzie 506/E. Dyrektor KWK „Halemba", Kazimierz D. wpada wówczas na genialny pomysł, że nie będzie swoich górników odciągał od fedrunku, ale do ratowania maszyn zatrudni firmę zewnętrzną. Wiadomo – wydobycie, wydobycie, wydobycie. Rozpisuje przetarg. Chętkę na jego wygranie i tym samym na pół miliona złotych do zgarnięcia ma od początku prezes firmy Mard, Marian D. Wystartował w przetargu. By ten był ważny, musiały wziąć w nim udział co najmniej dwie firmy. Prezes D. dogaduje się więc z firmą Góreks. Preparują dokumenty. Mard z niższą ofertą wygrywa.
Firma posyła swoich ludzi do demontażu obudowy zmechanizowanej wyprodukowanej w… latach 80.! Chodzi o obudowę typu Glinik 08/22. Na stronie internetowej jej producenta opinia o sprzęcie: „Należy zaznaczyć, że standardowa obudowa GLINIK-08/22 charakteryzuje się niekorzystną statecznością, zwłaszcza w fazie rozpierania zestawu i przejmowania obciążenia od górotworu dla założonego współczynnika tarcia m = 0, tzn. ma tendencję do zagłębiania się przodu spągnic i pochylenia na ocios".
Wniosek jest jeden: górnicy poszli po wyprodukowany dwadzieścia kilka lat temu złom! Potwierdzi to kilka miesięcy później Piotr Buchwald, prezes Wyższego Urzędu Górniczego: – To były obudowy, które już ileś tam lat były używane – stwierdza. Tymczasem żywotność obudów zawałowych typu 08/22 to 5–7 lat. Później wymagają one remontu lub modernizacji.
Mordercy z Mardu
Mard, spółka założona przez emerytowanego sztygara z sąsiedniej kopalni, z emerytowanymi górnikami jako pracownikami, na kontrakcie działa od czerwca 2006 r. W górnictwie wszyscy wiedzą, że by dostać taką „konfiturę", trzeba mieć mocne plecy. Mard to firma wybitna. Pod tym względem, że kilka lat nie odnotowano w niej żadnych wypadków przy pracy. Oficjalnie, czyli ich nie zgłaszano. Jak się któremuś w niej zatrudnionemu to nie podobało, rada była jedna – wynocha! Co miał robić? Siedział cicho. Potwierdza to Państwowa Inspekcja Pracy. Wtedy już niestety, jest za późno…
Mard to też firma taka, jak setki podobnych zewnętrznych spółek okołogórniczych. Powiązane są z dyrekcjami kopalń, związkowcami i politykami, biorą duże pieniądze za małe rzeczy. Przykład z roku bieżącego – KWK „Budryk", gdzie CBA wykrywa proceder zlecania fikcyjnych robót za prawdziwe pieniądze. Warunki pracy i płacy w spółkach zewnętrznych pozostawiają wiele do życzenia. Pracuje się tam za psie pieniądze i bez odpowiedniego stanu bezpieczeństwa, który w uznaniu pracodawcy jest tylko dodatkowym kosztem. A z kosztów jak wiadomo, trzeba schodzić.
W listopadzie 2006 roku, kilometr pod ziemią w kopalni „Halemba" czujniki wykrywające stężenie metanu automatycznie odcinają dopływ prądu. Tak się dzieje nawet i kilka razy w ciągu dnia. Maszyny stoją, a nadsztygar każe górnikom siedzieć i czekać, aż poziom metanu spadnie. Nie może on być większy, niż 2 procent. Tymczasem przykładowo 15 listopada stężenie wynosi aż 12 proc.!
Ale dyrektor kopalni, Kazimierz D. nie jest zadowolony z postępu prac w wyciąganiu sprzętu. Grozi, że pogoni Mard z kopalni, jak tak dalej się będzie działo. Bogusław S., starszy inspektor działu wentylacji zeznaje później w prokuraturze: – Na naszych odprawach wszyscy wiedzieli, że są przekroczone stężenia metanu. Ale mówili, że roboty idą za słabo i za często wyprowadza się stamtąd ludzi – mówi.
Iść słabo musiały. Na dole byli ludzie, którzy nie byli przygotowani do tak żmudnych i niebezpiecznych prac. Co więcej, nie byli w ogóle przeszkoleni. Od macierzystych górników „Halemby" odróżniali się m.in. strojem. Chłopcy z Mardu na dole pracowali w… adidasach.
W dniu katastrofy nie tylko metanu, ale i dwutlenku węgla oraz pyłu węglowego nie pilnowano. Te trzy rzeczy razem stanowią prawdziwą mieszkankę wybuchową. Taki pył też podlega kontroli. Marian S., który zajmuje się pobieraniem pyłu do badania nie bywa często pod ziemią. – Kierownicy nikogo nie posyłali, bo brakowało ludzi do pracy. Mówili, że ściany nie wolno zatrzymać, a w książkach mam zapisywać tak, żeby było dobrze. Inżynier Ryszard J., nadsztygar, kazał oddawać do laboratoriów próbki fałszywe. Wtedy wziąłem próbki po starych pomiarach i po troszkę dosypywałem do nich pyłu kamiennego. Wyniki były doskonałe. Inżynier podpisywał raporty. Stało się to regułą postępowania – zeznał w prokuraturze.
Próbki zbierane są też tam, gdzie więcej jest pyłu kamiennego neutralizującego zagrożenie. Dochodzi nawet do zbierania materiału do badania… na powierzchni! Tymczasem stężenie metanu skacze. O godzinie, w której doszło do tragedii pomiar urządzenia wskazuje 6–8 proc. Następuje wybuch. Jest kilkanaście minut po godzinie 16.00.
Kłamcy z dozoru
W ciągu kilku sekund 15 pracowników Mard i 8 górników KWK „Halemba" traci życie. Stacje telewizyjne nagle zmieniają swoją ramówkę i na żywo transmitują relację spod kopalni. Pod tę przychodzą setki osób. Płaczące żony i matki domagają się informacji. Do końca mają nadzieję, że akurat ich bliscy żyją. Panuje jednak cisza. Trwa akcja ratunkowa, przerywana kilkukrotnie z uwagi na skoki metanu. Wydobywane jest ciało za ciałem. Łącznie 23. Najmłodsza ofiara katastrofy miała 21 lat, a najstarsza 59.
Gdy ratownicy górniczy prowadzą akcję pod ziemią, na górze ktoś inny usilnie pracuje nad zacieraniem śladów i ukrywaniem dowodów. By prawda nigdy nie ujrzała światła dziennego, a winni nie ponieśli kary. Tak bywało zawsze, miało być i tym razem.
Trwają poszukiwania czujników Draegera, na których jest zapisane stężenie metanu w momencie jego eksplozji. To takie górnicze „czarne skrzynki". Ale pojawiają się problemy z ich odnalezieniem, choć mieli je przy sobie pracownicy dozoru z działu wentylacji i sztygarzy przy rabunku. Z zeznań w prokuraturze wynika, że wywiózł je zastępowy ratowników.
Górnik, jeden ze świadków, donosi, że widział jak sztygar z metaniarzem przewieszają czujniki metanu. Potwierdza to inny górnik-rabunkarz. Do fałszerstw dochodzi nawet kilka godzin po tragedii. Zmiany następują w książce raportowej z oddziału wentylacji i klimatyzacji. Później zaczynają się naciski, kto i co ma mówić zeznając.
W tym czasie na miejscu tragedii zjawia się wojewoda śląski. Później przyjeżdża premier i prezydent, Jarosław i Lech Kaczyńscy. Wszyscy solennie zapowiadają pomoc finansową dla ofiar tej górniczej tragedii. Sejm RP uczcił pamięć ofiar minutą ciszy.
Notable odjechali. Bilans śmierci poznano, więc temat stał się już mało atrakcyjny, więc i ekipy telewizyjne się zwinęły. Wtedy, już na spokojnie, górnikom zaczęto sugerować, że lepiej się nie odzywać, bo można sobie zaszkodzić. Zresztą nie tylko sobie, a i kolegom dookoła. Presja miała zadziałać. Gdyby nie wystarczyła, to ostrzegano, że jak coś pójdzie nie tak, to kopalnię zamkną, a ludzie trafią na bruk. To stała zagrywka. Znana górnikom.
W pogrzebach 23 górników, w tym 8 z samej „Halemby", nie bierze udziału jej dyrektor, Kazimierz D.
Wszystko wraca do stanu „po staremu". Tak jak zawsze ma być i z winnymi. Ci, którzy winę ponoszą naprawdę, kary mają uniknąć. Tu zadziałać ma czar czasu. Nie pozwalają jednak na to związkowcy. Ci z Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80" na ulicach Rudy Śląskiej w dniu 22 stycznia 2007 roku organizują tzw. Czarny Marsz. Domagają się ukarania winnych, zarówno z firmy Mard, kopalni „Halemba", jak i Kompanii Węglowej. – Mamy obowiązek zagwarantować tym górnikom, którzy żyją i pracują, że jutro nie podzielą losu kolegów z „Halemby" – mówił wówczas Bogusław Ziętek, szef związku. – Kopalnia ta może się stać symbolem sprawiedliwości dla maluczkich. Dlatego warto zrobić wszystko, by tak było – uzasadniał.
Rodziny zabitych niosły tabliczki z imionami i nazwiskami górników zamordowanych w „Halembie", świadomie i z premedytacją, z powodu złomu. Śmiało mówili dziennikarzom: – Mój mąż nie zginął. Jego zamordowano!
„Sierpień 80" zwołał konferencję prasową, na której górnik z „Halemby" w kominiarce opowiadał, jak na ścianie, w której doszło do wybuchu metanu, kilka dni wcześniej jego stężenie przekraczało dopuszczalne normy. Związkowcy z WZZ „Sierpień 80" nie zapominają o zamordowanych w „Halembie". W Święto Pracy oraz w rocznicę bestialskiego mordu, zawsze składają kwiaty pod zegarem przed kopalnią, by uczcić pamięć górników, a dla winnych ich śmierci żądają najsurowszej kary.
Wkrótce po tragedii z kopalni odeszła większość z tysiąca nowo przyjętych do pracy osób. Młodzi górnicy stwierdzili, że nie będą narażać swojego życia za 800 zł netto miesięcznie. Z kolei w Powiatowym Urzędzie Pracy w Rudzie Śl. pojawiają się oferty pracy zgłoszone przez… Mard.
Zarzuty prokuratury
Właściciel rudzkiej kopalni, KW, nie wyciąga konsekwencji wobec winnych wypadku. Szefowie kopalni nie odpowiadają za śmierć górników. Wręcz przeciwnie. Dostali lepszą pracę lub wysokie emerytury. A to przecież oni posłali górników w niebezpieczny rejon, byle tylko nie przerywać pracy, zmniejszyć koszty likwidacji ściany wydobywczej.
Do działania bierze się prokuratura. „Pełniąc obowiązki dyspozytora bezpieczeństwa metanowego, posiadając informacje o określonych stężeniach metanu, nie powiadomił o tym przełożonych, czym sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia wielu osób" – usłyszał emerytowany dyspozytor ds. bezpieczeństwa metanowego, Krzysztof S. od prokuratury.
Jako pierwszy przed jej obliczem do sfałszowania przetargu przyznaje się nadsztygar Franciszek S. Usłyszał on zarzut składania fałszywych zeznań w wątku dotyczącym przetargu na usuwanie sprzętu z poziomu 1030 m pod ziemią, gdzie później doszło do tragedii. Franciszek S., jeszcze przed skierowaniem do sądu aktu oskarżenia, przyznał się do winy i złożył wniosek o skazanie go bez przeprowadzania procesu. W śledztwie przyznał się, że wcześniej skłamał. Przesłuchiwany przez policję, zeznał, że do udziału w przetargu na likwidację ściany wydobywczej 1030 m pod ziemią namawiał go Jacek K. z firmy Góreks, podczas gdy w rzeczywistości skłonił go do tego właściciel Mardu. Obrona uzgodniła z prokuratorem karę roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, 500 zł grzywny i pokrycie kosztów procesu – 320 zł.
Inny nadsztygar, Robert K. zostaje wyprowadzony z kopalni w kajdankach przez policję. Zatrzymani zostają także inni sztygarzy i nadsztygarzy.
Tymczasem mówi się, że złapane zostały płotki, a grube ryby uniknęły odpowiedzialności. Nie na długo. Dyrektor „Halemby", Kazimierz D. po cichu udaje się na emeryturę. Dopiero w kwietniu 2008 roku słyszy, że jest winien spowodowania katastrofy. Idzie do aresztu. Wychodzi dzięki poręczeniu Związku Pracodawców Górnictwa Węgla Kamiennego i senatora Platformy Obywatelskiej, Antoniego Motyczki. Kaucja wynosi 150 tys. zł. Starego – bo tak o nim mówili górnicy – bali się wszyscy. Kto się stawiał, ten był degradowany i gnojony – jak mówią.
Za Markiem Z., głównym inżynierem wentylacji wstawia się zaś Gerard Bernacki, biskup pomocniczy diecezji katowickiej oraz krewny oskarżonego, Franciszek Zając – rudzki ksiądz. Jan J., dyrektor techniczny kopalni, który ma podobne zarzuty, co jego szef, nie trafia jednak w przeciwieństwie do niego, za kratki. Właściciel „Halemby", Kompania Węglowa ochoczo przygarnia go do pracy w biurze Zarządu!
W tym samym czasie, kiedy aresztowany zostaje dyrektor D., niedopełnienie obowiązków w zakresie BHP zarzuciła gliwicka prokuratura byłemu naczelnemu inżynierowi kopalni „Halemba", Janowi J. Następnie sztygarowi oddziałowemu firmy Mard, Julianowi L. sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników. Otóż mimo zagrożenia metanowego, wydał innym pracownikom polecenie prowadzenia prac w wyrobisku, w którym później doszło do wybuchu.
Piotr F., dyspozytor ruchu kopalni oświadcza: – Ludzi nie wycofałem z głupoty. Przyznaje się do winy.
Niezależne śledztwo prowadzi też specjalna komisja Urzędu Górniczego. W przedstawionym na początku czerwca 2007 r. raporcie eksperci uznali, że do tragedii w „Halembie" przyczyniły się liczne naruszenia przepisów. Roboty były źle zorganizowane i nadzorowane, a górnicy pracowali mimo przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu; czujniki metanowe tak ustawiano, aby zaniżyć ich wskazania; zlekceważono zagrożenie wybuchem pyłu węglowego. Ponad to, chodnik był nieprawidłowo przewietrzany, a podziemny transport źle zorganizowany.
Fakty z aktu oskarżenia
Akt oskarżenia jako pierwsi, bo w lutym 2008 r. mają sporządzony Marian D., prezes firmy Mard oraz Ewa K., prezes firmy Góreks. Dotyczy poświadczenia nieprawdy w dokumentacji przetargowej na usunięcie sprzętu z likwidowanej ściany w kopalni. D. został skazany przez Sąd Rejonowy w Rudzie Śląskiej na rok i dwa miesiące więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę. Według sądu wymierzona prezesowi Mardu kara jest adekwatna do stopnia społecznej szkodliwości czynu. Prokuratura domagała się 1,5 roku pozbawienia wolności w zawieszeniu. Wcześniej, bo 26 marca br. K. dostała dziewięć miesięcy w zawieszeniu oraz grzywnę.
Szef firmy Mard, Marian D. oskarżony jest też o sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia górników i niedopełnienie obowiązków w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy.
W połowie września br. prokuratorzy na ławie oskarżonych chcą posadzić już 27 osób. Z pośród nich tylko 9 przyznało się do zarzucanych im czynów. Oni poddadzą się karze dobrowolnie, poszli nawet na współpracę z prokuraturą. Akt oskarżenia liczy 200 stron.
Najcięższe zarzuty spoczywają jednak na dyrektorze kopalni, Kazimierzu D., któremu grozi 12 lat więzienia. To maksimum za 23 ludzkie istnienia! Taka sama groźba zawisła nad głównym inżynierem ds. wentylacji.
– Mamy mocne dowody – mówi Michał Szułczyński z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Dodaje, że dużo pomogli zwykli pracownicy kopalni, nakierowując, gdzie i jakich dokumentów należy szukać.
Proces rozpoczął się 14 listopada. Przed sądem stanęło 27 osób, w tym właśnie były dyrektor kopalni i kierownik działu wentylacji, Marek Z. Im grozi najwięcej, bo do 12 lat więzienia. Większość spośród oskarżonych ciągle pracuje w górnictwie, niektórzy wciąż w kopalni „Halemba", część dorabia do emerytury w firmach związanych z branżą. Zdumienie publiczności wywołała informacja Marka Z., który na pytanie sądu o miejsce zatrudnienia oświadczył, że pracuje w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego jako inspektor ds. ratownictwa. Po trwających blisko dwie godziny czynnościach proceduralnych prokurator rozpoczął odczytywanie początku aktu oskarżenia.
Nadzieje po dwóch latach
Dotychczasowa praktyka działania komisji, badających przyczyny wypadków w górnictwie węgla kamiennego, nakazywała być sceptycznym co do możliwości dojścia przez nie do prawdy o tym wypadku. Jak dotąd, najczęściej po kilku miesiącach pracy takich komisji, powstawał raport, który stwierdzał, że za wypadek nikt nie jest odpowiedzialny, żadnych zagrożeń nie dało się przewidzieć, a wszystkie procedury zostały zachowane.
Coś się jednak w polskim górnictwie zmienia. Coś pękło w samych górnikach. Nie boją się już mówić. Przerywają milczenie. Ich zeznania stanowią twardy materiał dowodowy.
– „Halemba może być dowodem, że coś się zmieni. Że nikt już nigdzie nie będzie zabijał pracowników w pogoni za zyskiem, albo dla oszczędności. Że skończy się czas bezkarności i zrzucania odpowiedzialności za takie tragedie na pracowników, którzy zginęli – uważa przewodniczący WZZ „Sierpień 80, Bogusław Ziętek. Jego zdaniem, całe załogi górnicze oczekują maksymalnych kar dla winnych zbrodni w KWK „Halemba".
W rozpoczętym właśnie procesie sądowym górnicy ze wszystkich śląskich kopalń upatrują nadzieję na zmianę. Na zmianę na lepsze. Liczą, że coś się w końcu zmieni, a oni sami będą spokojniejsi zjeżdżając te 1200 metrów w dół. Tylko surowy wyrok sądu pozwoli uwierzyć w sprawiedliwość. Da pewność, że dyrektor kopalni X czy Y nie będzie już bezkarny.
Nie wolno nam zapomnieć o tym, co 21 listopada 2006 roku stało się w Rudzie Śląskiej, ponad kilometr pod ziemią. Nie wolno więcej dopuścić, by chęć zysku stała ponad ludzkim życiem. Nie wolno!
Patryk Kosela
Za łamanie praw pracowniczych
Muszkieterowie zostaną ukarani
Na wniosek WZZ „Sierpień 80" w Głogowie Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrolę w głogowskim supermarkecie Intermarche (z francuskiego: Muszkieterowie). Intermarche w Głogowie prowadzi HURAGAN Sp. z o.o., której prezesem jest Janusz Bartkowiak z Zielonej Góry. Znamienne jest to, że w Zielonej Górze od lat funkcjonuje kilka sklepów Intermarche, prowadzonych przez firmy, w których zarządach zasiada pan Bartkowiak lub członkowie jego rodziny. „Sierpień 80" zwrócił się także do zielonogórskiego PIP z wnioskiem o kontrolę w tych placówkach handlowych.
Co się działo w Głogowie? Inspektorzy pracy sprawdzili kwestie podnoszone przez związkowców. Jedną z nich było niewypłacanie premii regulaminowej osobom, które zwalniają się z pracy, a które spełniają wymogi stawiane w Wewnątrzzakładowym Regulaminie Wynagradzania – tzn. ich stoisko pracy wyrobiło założony zysk i marżę, a pracownik nie przebywał na zwolnieniu lekarskim lub urlopie. Oprócz tego przyjrzano się dokładnie zasadom zatrudniania pracowników przy częstych inwentaryzacjach towaru. „Na podstawie analizy dokumentów ustalono, że w ostatniej inwentaryzacji, dnia 20.09.08 r., brało udział 46 osób, z których 4 po zakończeniu spisu nie miało możliwości skorzystania z 11-godzinnego wypoczynku" – stwierdzili inspektorzy. „W wyniku kontroli do pracodawcy skierowano wystąpienie zobowiązujące go między innymi do zaniechania organizowania pracy przy spisie towarów w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy". Pracodawcy nakazano również usunięcie nieprawidłowości dotyczących stanu bezpieczeństwa i higieny pracy.
Nie obędzie się bez kar. „W wyniku kontroli zostało wszczęte postępowanie w sprawie ukarania winnych popełnienia przestępstwa wykroczeń przeciwko prawom pracowników, polegających na naruszaniu przepisów o czasie pracy (art. 281 pkt. 5 kp) wypłacaniu wynagrodzenia (art. 282 par. 2 pkt 1 kp) oraz nie przestrzeganiu przepisów bhp (art. 283 par. 1 pkt. kp)" – napisał w piśmie do głogowskiego „Sierpnia 80" mgr inż. Ryszard Słowiński, starszy inspektor pracy z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Legnicy. Kara za wymienione przestępstwa to od dnia 1 lipca 2007 r. mandat w granicach od 1 do 30 tysięcy złotych.
Tymczasem, jak informuje szef legnickiej Inspekcji, Jan Buczkowski – przypadków łamania praw pracowniczych w regionie przybywa. Tylko przez pierwsze 9 miesięcy bieżącego roku wpłynęło 506 skarg na nieuczciwych pracodawców, podczas gdy przez cały rok ubiegły 511. Szacunkowo w 2008 r. wzrost wyniósł aż 25 procent! Najczęstszymi nieprawidłowościami jest wciąż nie wypłacanie pracownikom należnego wynagrodzenia za pracę lub zaniżanie tego wynagrodzenia. Dalej są problemy z ewidencją czasu pracy lub pracy w godzinach nadliczbowych i zatrudnianie na umowy pozakodeksowe.
– Jeśli chodzi o Głogów, to przypadki są różne. Szczegóły jestem zobowiązany zachować w tajemnicy – mówi dziennikarzom szef delegatury PIP w Legnicy. I dodaje, że nie tak dawno jego instytucja zajmowała się przypadkiem nie wypłacania przez agencję zatrudnienia w terminie pensji pracownikom. Poszkodowanych tu zostało 75 osób.
Tymczasem, jak donosi Gazeta Lubuska w tekście „Sprzedawczynie z Aldi zawiadomiły prokuraturę" z 10 listopada, dwie głogowianki pracujące w miejscowym dyskoncie spożywczym należącej do niemieckiej sieci Aldi, zawiadomiły prokuraturę o poniżaniu ich przez kierownika rejonu, mającego pod sobą cztery sklepy, w tym jeden w Głogowie. – Ubliżał nam, mówił, że jesteśmy upośledzone – opowiada Lubuskiej jedna z kobiet. Złożyła ona skargę do dyrektora centrali, po czym została zwolniona z pracy.
– Drze się o byle co. Na cały sklep – opowiadają panie. – Na nas, a czasami na klientów. Na jednego nakrzyczał, że za dużo kupuje i wykupi cały towar ze sklepu. Mówi nam, że nie umiemy pracować, że się do niczego nie nadajemy i straszy, że nas pozwalnia. Naśmiewa się z naszego wyglądu, z tego, jak chodzimy. Z jednej z koleżanek naigrywał się, że jest za gruba – skarżą się dziennikarzom.
Sprawa dotyczy w sumie 6 pracownic, z czego część została już zwolniona. Sklep zatrudnia 8 pracowników. Kasjerki nie dostały odpowiedzi na swoje pismo z centrali sieci Aldi. Prokuratura Rejonowa w Głogowie potwierdza, że zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa wpłynęło. Dotyczy uporczywego i złośliwego łamania praw pracowniczych. Tymczasem osoba obwiniana przez kobiety twierdzi, że zarzuty są wyssane z palca.
Miejskie Koło Terenowe Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80" w Głogowie już zapowiedziało, że w okresie około świątecznym, przed Bożym Narodzeniem, będzie wnioskowało do Inspekcji Pracy o objęcie szczegółową kontrolą sklepów wielkopowierzchniowych w Głogowie. Związkowcy uważają, że to w tym okresie następuje eskalacja wyzysku z powodu pogoni za zyskiem przez pracodawców.
Patryk Kosela
Wyzysk w super- i hipermarketach to nie nowość. Bronią w walce z nim jest związek zawodowy. Przykład zorganizowanego przez WZZ „Sierpień 80" strajku w Tesco w Tychach nasuwa się sam. Elżbieta Fornalczyk, szefowa Związku w Tesco Polska dowiodła, że walka z nieuczciwością pracodawców w sklepach wielkopowierzchniowych popłaca. Dziś czas i pora na pracowników z innych sieci handlowych. Czy to jakiś muszkieter, czy biedroneczka – wszystko jedno. Liczy się jedność i wspólna, pracownicza sprawa. Tylko razem można zwyciężyć. Bo oni mają pieniądze, a my mamy siebie!
Myśląc o czymś, co nie do pomyśleniaSerge Halami
Tak więc, wszystko było możliwe. Możliwa okazała się zmasowana interwencja finansowa państwa. Okazuje się, że można było puścić w niepamięć wymogi takiego fundamentu Unii Europejskiej, jak Pakt Stabilności i Wzrostu z 1997 r. Banki centralne mogły skapitulować w obliczu pilnej potrzeby ożywienia gospodarczego. Można było potępić raje podatkowe. To wszystko okazało się możliwe, bo trzeba było ratować banki.
Przez 20 lat wszelki pomysł wprowadzenia jakiejkolwiek zmiany w podstawach ładu neoliberalnego po to, na przykład, aby poprawić warunki bytowe większości społeczeństwa, napotykał zawsze tę samą reakcję: Czy wiecie, że Mur Berliński upadł? To wszystko starocie, naszym prawem jest globalizacja; kasy są puste; rynki się nie zgodzą.
„Reformę" robiono przez 30 lat, ale w przeciwnym kierunku – w kierunku rewolucji konserwatywnej, która na łup finansjery wydawała coraz pokaźniejsze i soczystsze transze dobra wspólnego, jak to było w przypadku sprywatyzowanych służb publicznych, które zamieniły się w maszynki do robienia pieniędzy, „tworzące wartość" dla akcjonariuszy. „Reformę" robiono, a jakże, ale w kierunku liberalizacji handlu, która kazała obniżać płace i likwidować osłony socjalne, zmuszając dziesiątki milionów osób do zadłużania się, po to, aby zachować siłę nabywczą, i do „inwestowania" (na giełdzie, w ubezpieczeniach), aby zapewnić sobie edukację, zabezpieczyć się na wypadek choroby, którą samemu się przewidzi, przygotować sobie emeryturę.
Ta deflacja płacowa i ta erozja osłon socjalnych najpierw spłodziły, a następnie nakręcały rozpasanie finansjery, bo stwarzanie ryzyka zachęcało do zabezpieczania się przed nim. Bańka spekulacyjna zawładnęła mieszkalnictwem, które zamieniła w lokatę. Nieustannie pompowano w nią hel ideologiczny „myśli rynkowej", toteż mentalności się zmieniały – stawały się bardziej indywidualistyczne, coraz bardziej wyrachowane, coraz mniej solidarne. Krach 2008 r. nie ma więc przede wszystkim technicznego charakteru i na nic nie zdadzą się takie środki uśmierzające, jak „moralizacja" czy „koniec wybryków". To cały system leży jak długi.
Wokół niego krzątają się już ci, którzy mają nadzieję, że postawią go na nogi, założą mu gips, wypolerują, tak, aby jutro mógł na nowo wyciąć społeczeństwu jakiś złośliwy kawał. Lekarze udający oburzenie na (nie)konsekwencje neoliberalizmu to przecież ci sami osobnicy, którzy zaopatrywali go w afrodyzjaki – budżetowe, regulacyjne, fiskalne, ideologiczne – aby sobie folgował, nie licząc się ze swoimi siłami. Powinni uznać się za zdyskwalifikowanych, ale wiedzą, że na odsiecz przyjdzie im cała armia polityczna i medialna, która ich wybieli.
Oto Gordon Brown, premier Wielkiej Brytanii, były minister finansów, którego pierwszym posunięciem było przyznanie „niepodległości" Bankowi Anglii. Oto José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, która jest owładnięta obsesją „konkurencji". Oto Nicolas Sarkozy, prezydent Francji i spec od „tarczy fiskalnej", pracy w niedziele, prywatyzacji poczty. Jak się wydaje, wszyscy oni starają się ożywić i uzdrowić kapitalizm…
Mogą być tak bezczelni, bo korzystają z pewnej dziwnej nieobecności: gdzież bowiem jest lewica? Widać, że ta „oficjalna", która towarzyszyła neoliberalizmowi – deregulowała finanse za prezydentury demokraty Williama Clintona, dezindeksowała płace za prezydentury socjalisty François Mitterranda zanim sprywatyzowała je za rządów socjalisty, Lionela Jospina i jego ministra gospodarki, finansów i przemysłu, Dominique Strauss-Kahna, ciosała siekierą zasiłki dla bezrobotnych za rządów Gerharda Schrödera – ma tylko jedną ambicję: chce jak najszybciej zamknąć rozdział pt. Kryzys, którego jest współautorem.
Można i tak, ale co z inną lewicą? Czy w takiej chwili, jak ta, może ona zadowolić się odkurzaniem swoich najskromniejszych – pożytecznych, ale jakże nieśmiałych – projektów w rodzaju podatku Tobina, podwyżki płacy minimalnej, „nowego systemu z Bretton Woods", ferm wiatrowych? W keynesowskim trzydziestoleciu prawica neoliberalna myślała o czymś, co było nie do pomyślenia, i w końcu to narzuciła, korzystając z okazji wielkiego kryzysu. Przecież od 1949 r. Fryderyk Hayek, ojciec chrzestny nurtu, który wydał na świat Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, wyjaśniał swoim chrześniakom: „Główny wniosek, który konsekwentny liberał powinien wyciągnąć z sukcesu socjalistów, jest taki, że to odwaga, z jaką potrafią być utopistami (…) sprawia codziennie, iż coś, co wydawało się niemożliwe, staje się możliwe."
Któż więc zaproponuje zakwestionowanie istoty systemu – wolnego handlu? „Utopia"? Ależ dziś wszystko jest możliwe… ale tylko wtedy, gdy trzeba ratować banki…
Tłum. ZMK
Przedruk z „Le Monde Diplomatique – Edycja polska".

index ; 1.Maja tuż

index

Lyndon LaRouche kandydatem na pryzydenta

Lyndon LaRouche kandydatem na pryzydenta
Prawie 10.lat ma ta wiadomosć; oto potęga Sieci.
Po normalnej gazecie nie byloby nawet sladu; albo gdzies w zatęchlym archiwum, bylaby zżerana do imentu.

Triumf i potępienie Kopernika

Triumf i potępienie Kopernika

ŻAGAŃ: Dziś w Żaganiu odsłonięcie pomnika Johannesa Keplera

ŻAGAŃ: Dziś w Żaganiu odsłonięcie pomnika Johannesa Keplera
Bardzo interesujące.
Nareszcie zaczynają doceniać Keplera, także tutaj.

wtorek, 28 kwietnia 2009


NASA - Servicing Mission 4 Essentials

NASA - Servicing Mission 4 Essentials
..ach Blaise Pascal, bardzo smiale plany NASA, - fakt.
Blaise Pascal; Człowiek nie wie, jakie miejsce ma zająć; wyraznie jest zbłąkany i strącony ze swego prawdziwego miejsca, bez możności odszukania go. Szuka go wszędzie z niepokojem i bez skutku, w nieprzeniknionych mrokach.(274).
..
NASA należy podziwiać i podziwiać za te usiłowania. Lecz cale Laboratorium jest tu blisko, na wyciągnięcie ręki, wystarczy np. wyjaśnić grawitację, światlo, czas, prąd, etc.
"..i po co fatygować się tak daleko."
Fakt.

NASA.gov - Servicing Mission 4 Essentials

pascal.alter@gmail.com has sent you this article.
Personal Message:
Bardzo interesujace
Servicing Mission 4 Essentials - 09.15.08
In May, 2009, astronauts will board the Space Shuttle Atlantis for Servicing Mission 4 (SM4), the final trip to the Hubble Telescope. Over the course of five spacewalks, they will install two new instruments, repair two inactive ones, and perform the component replacements that will keep the telescope functioning at least into 2014. The effort-intensive, rigorously researched, exhaustively tested mission also involves diverse groups of people on the ground throughout the country.
Click the following to access the link:
http://www.nasa.gov/mission_pages/hubble/servicing/SM4/main/SM4_Essentials.html
****************************

NASA Privacy Statement:
http://www.nasa.gov/about/highlights/HP_Privacy.html

poniedziałek, 27 kwietnia 2009


Thema: Ich habe was geleistet (Von Pascal Alter)

Hallo Forum Pascala Pralnia,
Sehen Sie sich bitte folgendes Thema an: Ich habe was geleistet, am chefduzen.de - Forum der Ausgebeuteten. Klicken Sie dazu auf den Link:
http://www.chefduzen.de/index.php?topic=18337.0
Ein Kommentar wurde zu diesem Thema hinzugefügt:
Hanni;Frau Motte is back..?- Very good :)
Danke,
Pascal Alter

Fünf Jahre Haft für Honsik - Rechtsextremismus - derStandard.at/Inland

Fünf Jahre Haft für Honsik - Rechtsextremismus - derStandard.at/Inland

Die Konjunkturpakete im Keynes-Check - Politik - Deutschland - Handelsblatt.com

Die Konjunkturpakete im Keynes-Check - Politik - Deutschland - Handelsblatt.com

Neues 50-Milliarden-Loch klafft - Politik - Deutschland - Handelsblatt.com

Neues 50-Milliarden-Loch klafft - Politik - Deutschland - Handelsblatt.com

"Saudummes Dahergerede" - DIE WELT - WELT ONLINE

"Saudummes Dahergerede" - DIE WELT - WELT ONLINE

Debatte um Unruhen: Thierse verteidigt Schwan | MDR.DE

Debatte um Unruhen: Thierse verteidigt Schwan | MDR.DE

Google News: Wulff nimmt Schwan gegen Kritik in Sc...

Google News: Wulff nimmt Schwan gegen Kritik in Sc...

Präsidentin des Protests

Präsidentin des Protests

journalMED - «Bild»: Riesiges Beitragsminus bei Krankenkassen

journalMED - «Bild»: Riesiges Beitragsminus bei Krankenkassen

journalMED - Arbeitgeber warnen vor neuer Frühverrentungswelle

journalMED - Arbeitgeber warnen vor neuer Frühverrentungswelle

journalMED - Ministerium trotz Kassen-Zusatzbeiträgen gelassen

journalMED - Ministerium trotz Kassen-Zusatzbeiträgen gelassen

journalMED - Drohende Rentenkürzungen - Regierung: Spekulation

journalMED - Drohende Rentenkürzungen - Regierung: Spekulation

journalMED - 2009 ist nicht 1929 - Soziales Netz federt ab

journalMED - 2009 ist nicht 1929 - Soziales Netz federt ab

piątek, 24 kwietnia 2009


Thema: Ich habe was geleistet (Von Pascal Alter)

Hallo Forum Pascala Pralnia,
Sehen Sie sich bitte folgendes Thema an: Ich habe was geleistet, am chefduzen.de - Forum der Ausgebeuteten. Klicken Sie dazu auf den Link:
http://www.chefduzen.de/index.php?topic=18337.0
Ein Kommentar wurde zu diesem Thema hinzugefügt:
SEhr Interessant;ratują małe kroki,fakt:)
Danke,
Pascal Alter

Thema: Neues zu Hartz 4 (Von Pascal Alter)

Hallo Forum Pascala Pralnia,
Sehen Sie sich bitte folgendes Thema an: Neues zu Hartz 4, am chefduzen.de - Forum der Ausgebeuteten. Klicken Sie dazu auf den Link:
http://www.chefduzen.de/index.php?topic=18485.0
Ein Kommentar wurde zu diesem Thema hinzugefügt:
Sehr Interessant wirklich; sytuacja socjalna zaostrza się. Lecz Niemcy mają przewagę;Chefduzen;)
Danke,
Pascal Alter

czwartek, 23 kwietnia 2009


Empfehlung von Pascal Alter

An: Forum Pralnia,
Ihnen wurde von Pascal Alter folgende Pressemeldung empfohlen:
LifeID: 102022
Titel: Zügig in die Zukunft
**********************************************************************

Empfehlungstext:
Sehr Interssant wirklich

**********************************************************************
Die o.g. Pressemeldung können Sie komplett unter folgendem Link nachlesen:
http://www.lifepr.de/meldung.php?id=102022
Für den Inhalt des Empfehlungstextes sind wir nicht verantwortlich. Bitte informieren Sie uns bei Missbrauch!
Leiten Sie dazu diese E-Mail weiter an: support@lifepr.de
Mit freundlichen Grüßen
Ihr LifePR-Team.
=========================================
Täglich aktuelle Informationen aus dem Lifestyle-Bereich,
übersichtlich zusammengefasst und redaktionell geprüft:
jetzt abonnieren: http://www.lifepr.de/abo.php

poniedziałek, 20 kwietnia 2009


heise online: Bahn sichtete Festplatten von Mitarbeitern

Diese Meldung aus dem heise online-Newsticker wurde Ihnen von "Pascal
Aler <pascal.alter@gmail.com>" gesandt. Wir weisen darauf hin, dass die
Absenderangabe nicht verifiziert ist. Sollten Sie Zweifel an der
Authentizität des Absenders haben, ignorieren Sie diese E-Mail bitte.
------------------------------------------------------------------------
Sehr Interessant wirklich; ale jakie wyjście?
Otóż nie widać jakoś alternatywy .
------------------------------------------------------------------------
19.04.2009 18:11
Bahn sichtete Festplatten von Mitarbeitern
Die Deutsche Bahn hat eingeräumt, die Computerfestplatten von
Mitarbeitern überprüft zu haben. Dies geschah aber nach Angaben des
Konzerns[1] nur gezielt bei konkretem Verdacht auf Straftaten.
"DB-Mitarbeiter wurden ausschließlich in solchen Fällen überprüft,
bei denen der konkrete Verdacht der illegalen Weitergabe von internen
Unternehmensinformationen bestand, um so die Bahn vor Schaden zu
schützen", heißt es in einer Mitteilung.
Die Bahn antwortet damit auf einen Bericht[2] des Nachrichtenmagazins
Der Spiegel. In dem Bericht heißt es, in den vergangenen Jahren seien
nicht nur Hunderttausende E-Mails von Bahn-Mitarbeitern nach
verdächtigen Hinweisen heimlich durchsucht[3] worden. "Das Unternehmen
scannte offenbar auch Computer-Laufwerke von Mitarbeitern und die
darauf befindlichen Dateien." Dabei soll es sich um so genannte
Gruppenlaufwerke gehandelt haben, auf denen Mitarbeiter ihre
Computerdateien speichern konnten.
Weiter berichtet das Nachrichtenmagazin, der Konzern habe den
E-Mail-Verkehr seiner Mitarbeiter auch daraufhin kontrolliert, ob sie
Kontakte zu einem Mitarbeiter des SPD-Bundestagsabgeordneten Uwe
Beckmeyer unterhielten. Darauf antwortet die Bahn, es habe "nie eine
Überwachung oder Ausspähung von Journalisten oder Politikern und auch
nicht von deren Mitarbeitern" gegeben. Auch weist der Konzern die
Behauptung zurück, DB-Vorstände hätten die massenhaften
Datenscreenings "abgesegnet". Es habe niemals Anordnungen oder
Aufforderungen von Vorständen gegeben, gegen Gesetze zu verstoßen
oder den Datenschutz zu missachten. Weiter heißt es in der
Stellungnahme der Bahn, "ungeachtet der noch laufenden Ermittlungen
werden Gerüchte, Spekulationen und Unwahrheiten aus diesen
Ermittlungen gezielt an Vertreter der Medien getragen". Dies schade dem
Unternehmen und störe erheblich alle Bemühungen objektiver
Ermittlungen.
(anw[4]/c't)
URL dieses Artikels:
http://www.heise.de/newsticker/meldung/136394
Links in diesem Artikel:
[1] http://www.deutschebahn.com/site/bahn/de/unternehmen/presse/presseinformationen/ubh/h20090419.html
[2] http://www.spiegel.de/spiegel/vorab/0,1518,619713,00.html
[3] http://www.heise.de/ct/Bahn-soll-Mitarbeiter-Mails-systematisch-durchforstet-haben--/news/meldung/135339
[4] mailto:anw@ct.heise.de
------------------------------------------------------------------------
Copyright 2009 Heise Zeitschriften Verlag

czwartek, 16 kwietnia 2009


Zaprószenie(2)

Czwartek, 16.kwietnia 2009; w tragedii w Kamieni zginęło 13. dzieci, a nie jak podawali,że" tylko"6. - okazało się też, że zgłoszenia były zaraz i to trzy, a straż miała cofnięty w czasie rejestrator zgloszeń; świętowali.
Lecz komendant naczelny straży rP twierdzi; ci chłopcy zrobili więcej niż mogli"..
"..podziwiam ich".
..
Czekamy na oficjalny "raport" - ale bez złudzeń.
Kłamstwem okazało się tez co twierdził publicznie minister Schetyna,że "przyczyną rozmiarów tragedii, było zgłoszenie pożaru po kilkudziesięciu minutach" (sic!)
Albo to głupota, albo skrajny cynizm; przecież nie ukryją faktów, to nie PRL, gdzie zostali jak widać ukształtowani na zawsze.
Taki minister,taki komendant straży, taki burmistrz etc. ośmieszaja wszystkich, nie tylko ten rząd,strazaków czy samokrację.
Najwięcej info jest w Sieci.

Archiwum bloga

Brak komentarzy: