wtorek, 31 marca 2009
Faktycznie, Kraków (195)
Faktem jest przecież, że sama droga do Pana jest najwiekszą pociechą i nagrodą.
W "ostatniej bitwie' - nagle, nie wiedzieć skąd i jak, pojawia się właśnie to pocieszenie, dodaje otuchy i staje się nagrodą.
Tubylcy określają to krótko i dobitnie; "Jak trwoga, to do Boga.."
Sp.Ksiądz Zygmunt napisał na jednej z karteczek, którą teraz cytuję;
"Więzień w Dachau, po spowiedzi i Komunii św., ciężko chory powiedział kapłanowi-przyjacielowi który go spowiadał; straciłem cały majątek, w kraju zostawiłem żonę i dzieci, ale nie żałuję tego, że jestem w Dachau, bo tu odnalazłem Boga".
..ach Blaise Pascal, cierpienie, ofiara i śmierć,(..) nie są daremne,"..
" jeśli torują drogę"- usłyszałem teraz obok - więc wykreślilem słowo;"nigdy".
Faktycznie, Kraków (194)
"ECCE HOMO.." - powtarzam i odchodzę; "OTO CZLOWIEK, PRAWDZIWY " - wydał się dobrowolnie na mękę i jeszcze wstawial się za oprawcami;"Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią"(Lk 23,34)-
"To jedno z iluś zdań w Ewangeliach, bezsprzecznie autentycznych Pana Naszego Jezusa Chrystusa" - powtarzał śp.Ksiądz Zygmunt z Karczówki - i zaperzał się; "Pan Jezus wyczerpał do końca prawo ofiary" - ale bliżej już nie uściślał Ksiądz, co myśli. Trudno z nim się rozmawiało; właściwie to był prawie głuchy, zatem mówił głośno i monologiem. Pisał tez karteczki, jak LvB - jakby notatki, gdzie było dużo o wartości ofiary, o cierpliwości w poszukiwaniu, ale przed wszystkim o grzechu i potrzebie jego zwalczania.
..
Patrzałem na Stół Pański, i gdzie odbywa się to misterium; Ks. Zygmunt w ostatnich latach już nie odprawiał mszy św., ale
właśnie z Kaplicy św.Barbary, kilka razy widziałem,, jak modli się żarliwie i głosno pod Krzyżem , przy wejściu do Kościółka na Karczówce.
To była taka jego ofiara; i tam też składał swoje karteczki dla mnie.
..
"Jakże by się cieszył będąc tu, i patrząc z tak bliska!"
"W jakimś sensie,- przecież był, jeśli i ja tam bylem "- pocieszam się teraz w realu; bo u Dominikanów często myślałem o Księdzu Zygmuncie, zatem byliśmy razem. Kilka razy,jakbym widział, ale najbardziej, jak tu patrzałem. Przypomniała się nagle jedna z notatek Księdza.
..
Teraz znalazłem. Nazwał ją "Laską pomagającą"
i okrśślił, że;"poprawiają kurs w kierunku nieba(cierpienia)" .
"Wielkie to nieszczęście dla jednostek i zgromadzeń, jeśli nic nie cierpią"(sw.Wincenty a Paulo).
Pisał;
"Jedni idą jakoby-(do nieba)nie zważając na okolice. Inni marudzą; to to, to tamto ich zatrzymuje. Zabiera im więc Pan Bóg te przynęty, by ich do porządku przywołac".
"Cierpieniem Pan Bóg oderwie od tego co przed nami(np.zaplanowane), od tego co za nami, od tego co na prawo, od tego co na lewo.
Pozostanie dla nas jeden kierunek; ku niebu".
Coś w tym jest.
Nie darmo Tubylcy mówią; "Kogo Pan miłuje, to go smaga".
Faktycznie, Kraków (193)
"Widzialność i Niewidzialność stoją kolo siebie.." - powtarzam cicho.
"..a żadna ofiara, nie jest daremna" - dodaje.
..
Co wcale nie jest oczywiste.
" i na tym polega wiara"
..
Blaise Pascal;"Boga czuje serce, nie rozum. Oto co jest wiara; Bóg dotykalny dla serca,, nie dla rozumu".
Quelle; Blaise Pascal Mysli(481) Instytut Wydawniczy Pax 1972(s.207).
Faktycznie, Kraków (192)
Faktycznie, Kraków (191)
Faktycznie, Kraków (190)
Mam nie tylko ja ten problem; nawet wymowa obrzędów i obchodów, wystrój świątyń ma ten sam klopot; widzialność.
..
..ach Blaise Pascal, jaki kłopot mam ze spowiedzią!
-"taki sam.."
Czy klęknąłbym tutaj..?
Zresztą inni też się spowiadają, ale tam z boku, w Kaplicy Matki Bożej.
Biegnie to szybko, ale i tak jest spora kolejka; jutro Popielec.
..
Tam nie będę ujmował; musialoby nikogo nie być, co nieprawdopodobne.
Grzech.
Faktycznie, Kraków (189)
Tak, tak- jak się bliżej przyglądam już tyle razy widzę nie tylko ołtarz, kwiaty - to "coś" czasem bardzo wyraznie czuję.
Sp.Ksiądz Zygmunt z Karczówki już klęczałby i modlił się żarliwie, po swojemu, więc trochę glośno bo był głuchawy;
"Duchu Swięty,
Boże,
zmiłuj się
nad nami !
..
Jakoś nie potrafię tak żarliwie, ale patrzę z respektem na Ołtarz Główny.
Dziś mam trudniej, skoro robię ujęcia - wprawdzie mimochodem, ale jednak.
..
Jak pisał ks.Bronisław Bojułka T.J ;"myśl o nim ma nadawać jedność życiu naszemu, by nie zmarniało bez celu".
(Czy Go znasz? Nauki o Bogu, Kraków 1933,Wyd. Księży Jezuitów, s.74)
To także bardzo trudne.
poniedziałek, 30 marca 2009
Faktycznie, Kraków (188)
Faktycznie, Kraków (187)
Faktycznie, Kraków (186)
Faktycznie, Kraków (185)
Dominikanie.
Kiedyś wiadomo, ale teraz, teraz - czy nie najbardziej uczony zakon ?
Ktoś mi mówił; "najbardziej uczonych" - w sensie światłych etc.
Pewnie dużo w tym racji, ileż oni książek piszą i promują, a przede wszystkim; ciągle studiują - ale Pallotyni..też, " nie zasypiają gruszek w popiele" - jak mówią Tubylcy.
..
Faktycznie, Kraków (184)
Tu właśnie od lat zaglądam, jak jestem w Krakowie, poza jakimiś kilkoma przypadkami - praktycznie zawsze.
Nieraz próbowałem ustalić ten "pierwszy raz; lata 60. ale dokładnie kiedy? - nie wiem; wracałem znad Wisły lub z Wawelu i zwyczajnie wstąpiłem.
Chyba nawet nie byl to mój pomysł; nie bylem sam.
Teraz też nie jestem sam, ale inaczej.
..
Co tutaj jest takiego, jak się zejdzie po tych dwóch , trzech schodach - może to niezwykle, samo wejście?
Jednak nie, całość tego kolosa, ujmuje; wszystko mi tutaj imponuje; wysokość, perspektywa, te kaplice, oświetlenie, akustyka, i to "coś" - czuje się w półmroku, powiem wprost; OBECNOSC.
TAMTYCH czasów, TAMTYCH ludzi, pomyśleć tylko; ilu i jakich !
Potem obrzędy; piękniejszych nie widziałem i nie słyszałem, fakt.
Faktycznie, Kraków (183)
Wpadam na pięć minut; góra dziesięć - teraz liczy się każda minuta. Już za bardzo stopowałem; kończy się niebawem światło dzienne; największy scenograf świata pójdzie odpoczywać. Ta faza przejściowa jest trudna także dla Canona.
Wieczorem to co innego; prawdę mówiąc najbardziej lubię ujęcia w Krakowie właśnie wieczorem. Jednak powinna być mgła i żadnych oszczędności światła.
Faktycznie, Kraków (182)
Minęla 16. i wyszedłem z Baru na Grodzkiej - super organizacja, bardzo czysto i smacznie; właściwie sami studenci, którzy mają na obiad zniżkę, bodaj 1 zł. - dobre i to. Zawsze podziwiam jak szybko się przesuwa kolejka; zamówienia do kuchni przez mikrofon - ach coś takiego w Kielcach by się przydało, bo babki biegają tam i z powrotem z każdym talerzem. Tutaj odbierają posiłki przez okienko i po prostu podają na ladę; najwyżej dwa kroki, a nie dwadzieścia..
Podziwiam zawsze piękny piec kaflowy, , chyba go kiedy ujmę.Prawdziwy zabytek; barok.
Teraz jeszcze księgarnia po drugiej stronie ulicy. Faktycznie tania; zawsze coś się znajdzie; albo choć zobaczy.
Jutro Popielec.
niedziela, 29 marca 2009
Teoria 10000
Gazeta.pl Forum Aktualności i Media Publicystyka Publicystyka Teoria 10 000 godzin
Komentarze do artykułu
Teoria 10 000 godzin
Tajemnica sukcesu Amadeusza Mozarta, Billa Gatesa i The Beatles: szlifowali swój talent przez co najmniej 10 tysięcy godzin. Ale sprzyjało im coś jeszcze.
Teoria 10 000 godzin
Autor: pascalalter 29.03.09, 21:51
Teoria 10000 - wydaje się ciekawa.
Jednak ciekawsze byloby zapoznać się z z "Teorią 100 godzin", a
jescze lepiej z z "Teorią 1 godziny" - tej pierwszej.Poczęcia.
Zatem powinien być jakiś poczatek, również otoczenie i los.
Jakby z góry zapisany program; tutaj ludzie mają i 100000 godzin
starań za sobą - i co z tego ?
W końcu i tak zostają poddanymi Zakładu Udręki Starych (ZUS), albo
po prostu, jak ktoś napisal na ścianie bloku ; "życie robi z ciebie
idiotę, po czym umierasz".
Nazwijmy to teorią 100000 godzin w Polsce, albo gdzieś.
Jednak ciekawsze byloby zapoznać się z z "Teorią 100 godzin", a
jescze lepiej z z "Teorią 1 godziny" - tej pierwszej.Poczęcia.
Zatem powinien być jakiś poczatek, również otoczenie i los.
Jakby z góry zapisany program; tutaj ludzie mają i 100000 godzin
starań za sobą - i co z tego ?
W końcu i tak zostają poddanymi Zakładu Udręki Starych (ZUS), albo
po prostu, jak ktoś napisal na ścianie bloku ; "życie robi z ciebie
idiotę, po czym umierasz".
Nazwijmy to teorią 100000 godzin w Polsce, albo gdzieś.
Sortuj:
drzewko
od najstarszego
od najnowszego
drzewko odwrotne
- drzewko
- od najstarszego
- od najnowszego
- drzewko odwrotne
Agora S.A. - wydawca portalu Gazeta.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników Forum. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną lub cywilną. Regulamin.
Niewychowanie obywatelskie
- KRAJ
- ŚWIAT
- GOSPODARKA
- KULTURA
- NAUKA
- OPINIE
- SPORT
- Miasto >>
- DUŻY FORMAT
- WYSOKIE OBCASY
- ŚWIĄTECZNA
- FOTO
- NAJ...
Multimedia
Osiem wspaniałych powodów, dlaczego warto wybrać LXVII LO: Jesteśmy szkołą skuteczną
ZOBACZ TAKŻE
- Niewychowanie obywatelskie - listy czytelników (27-03-09, 17:10)
- Petycja jako temat lekcji (24-03-09, 01:00)
W środku semestru Alan uciekł z liceum. Nie mógł już słuchać, że to z jego winy najlepsi nauczyciele nie będą uczyć jego grupy. Za słabo się uczył? Nie, jest nawet finalistą olimpiady. Szkoła jest słaba? Skąd, to najlepsze liceum w Warszawie! Alan cieszył się z tego jeszcze na początku drugiej klasy. Dopóki nie złożył petycji.
Sukces
W szkole bez sukcesu petycja Alana nie wywołałaby takiego zamieszania. Ale nie w LXVII Liceum im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego przy ul. Mokotowskiej, które w tym roku było najlepsze w Warszawie w rankingu miesięcznika edukacyjnego "Perspektywy". Miesięcznik bierze pod uwagę: skuteczność w rekrutacji na studia, wyniki z matury i zwycięstwa w olimpiadach. "Mokotowska" po raz trzeci jest na pierwszym miejscu, a w czołówce nieprzerwanie od 1999 roku.
Na marcowych Targach Edukacyjnych "Perspektyw" szkoła się promowała tak: jesteśmy pierwsi na liście najlepszych warszawskich liceów, pierwsi w umieszczaniu absolwentów na prawie i pierwsi w umieszczaniu absolwentów na SGH.
"Nie jesteśmy objęci klasyfikacją przez pozostałe uczelnie, ponieważ nasi absolwenci nie podejmują tam studiów" - czytam w najnowszym "Informatorze dla rodziców", broszurze redagowanej przez dyrektora szkoły Krzysztofa Mirowskiego. Dalej dyrektor chwali się, że szkoła zajmuje także pierwsze miejsce w łącznych wynikach matury, ma najwyższą średnią z egzaminów na poziomie rozszerzonym z matematyki, WOS i angielskiego, a z pozostałych przedmiotów na poziomie rozszerzonym (ważnych dla rekrutacji na studia) należy również do ścisłej czołówki.
Na internetowej stronie szkoły "Osiem wspaniałych powodów, dlaczego warto wybrać LXVII LO". Pierwszy punkt brzmi: "Jesteśmy szkołą skuteczną". Następne też dotyczą rankingów, miejsc w konkursach i olimpiadach, a swoją misję szkoła tak określa: "Liceum stanowi przede wszystkim etap przygotowujący do studiów wyższych".
System
Skuteczność jako główny atut szkoły wymieniają też licealiści. Szkoła już realizuje system podobny do tego, który MEN chce wprowadzić za kilka lat we wszystkich liceach: pierwszy rok kształcenia ogólnego, potem przez dwa lata uczeń skupia się wyłącznie na przedmiotach maturalnych, ważnych dla rekrutacji na studia. Tu liczą się języki obce, polski, matematyka, historia, WOS i geografia. Szkoła nie ma specjalizacji z biologii, chemii, fizyki.
- Idę na SGH, na handel zagraniczny, ta szkoła mi to gwarantuje - uśmiecha się pierwszoklasista.
- Nie ukrywamy, że przyjmujemy uczniów, którzy mają ochotę na taki sukces. Ale przecież to jasne, że nie tylko o to nam chodzi - zapewnia nauczyciel historii Jerzy Dybowski.
Żeby ów upragniony sukces uczniom zapewnić, nauczyciele mobilizują ich do ciężkiej pracy.
Dyrektor na chemii stosuje system "Łatwe pytania kończą się na klasówce". To znaczy: nie pisałeś klasówki (nieważne - wagarowałeś czy chorowałeś), musisz ją zaliczyć. Ale dostaniesz pytania na trudniejszym poziomie.
Nauczyciel historii na początku kursu daje uczniom do podpisania zgodę, by wystawiał ocenę semestralną według własnego uznania, a nie ściśle wynikającą ze średniej.
Na WOS jeszcze inaczej: za trzy nieobecności, nawet usprawiedliwione, ocena semestralna leci o cały stopień w dół. Minusy można też dostać za złą odpowiedź (na każdej lekcji każdy uczeń dostaje pytanie) albo za spóźnienie. Przy dłuższej chorobie można negocjować z profesorką anulowanie minusów.
Drugoklasistka: - Trzy minusy łatwo uzbierać. Raz koleżanka przyszła na lekcję z wysoką temperaturą.
Dyrektor i nauczyciele zarzekają się jednak, że w historii szkoły tylko dwóm czy trzem uczniom obniżono w ten sposób ocenę. Większość uczniów zresztą nie ma nic przeciwko systemowi. Trzecioklasista: - Albo ktoś chce się uczyć, albo obijać.
Inna trzecioklasistka: - Oceny przecież nie są ważne. W końcu w ogóle nie liczą się do rekrutacji.
Alan był pierwszym, który odważył się powiedzieć głośno, że mu się system nie podoba.
Petycja
System na WOS nie jest zgodny z prawem oświatowym. Według rozporządzenia MEN z 30 kwietnia 2007 roku "W sprawie warunków i sposobu oceniania..." nieobecności mają wpływ na ocenę, ale tylko z zachowania. Albo w sytuacji, gdy uczeń opuści ponad połowę zajęć (nawet przez chorobę), można go nie klasyfikować. Czyli nie przepuścić do następnej klasy.
Sukces
W szkole bez sukcesu petycja Alana nie wywołałaby takiego zamieszania. Ale nie w LXVII Liceum im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego przy ul. Mokotowskiej, które w tym roku było najlepsze w Warszawie w rankingu miesięcznika edukacyjnego "Perspektywy". Miesięcznik bierze pod uwagę: skuteczność w rekrutacji na studia, wyniki z matury i zwycięstwa w olimpiadach. "Mokotowska" po raz trzeci jest na pierwszym miejscu, a w czołówce nieprzerwanie od 1999 roku.
"Nie jesteśmy objęci klasyfikacją przez pozostałe uczelnie, ponieważ nasi absolwenci nie podejmują tam studiów" - czytam w najnowszym "Informatorze dla rodziców", broszurze redagowanej przez dyrektora szkoły Krzysztofa Mirowskiego. Dalej dyrektor chwali się, że szkoła zajmuje także pierwsze miejsce w łącznych wynikach matury, ma najwyższą średnią z egzaminów na poziomie rozszerzonym z matematyki, WOS i angielskiego, a z pozostałych przedmiotów na poziomie rozszerzonym (ważnych dla rekrutacji na studia) należy również do ścisłej czołówki.
Na internetowej stronie szkoły "Osiem wspaniałych powodów, dlaczego warto wybrać LXVII LO". Pierwszy punkt brzmi: "Jesteśmy szkołą skuteczną". Następne też dotyczą rankingów, miejsc w konkursach i olimpiadach, a swoją misję szkoła tak określa: "Liceum stanowi przede wszystkim etap przygotowujący do studiów wyższych".
System
Skuteczność jako główny atut szkoły wymieniają też licealiści. Szkoła już realizuje system podobny do tego, który MEN chce wprowadzić za kilka lat we wszystkich liceach: pierwszy rok kształcenia ogólnego, potem przez dwa lata uczeń skupia się wyłącznie na przedmiotach maturalnych, ważnych dla rekrutacji na studia. Tu liczą się języki obce, polski, matematyka, historia, WOS i geografia. Szkoła nie ma specjalizacji z biologii, chemii, fizyki.
- Idę na SGH, na handel zagraniczny, ta szkoła mi to gwarantuje - uśmiecha się pierwszoklasista.
- Nie ukrywamy, że przyjmujemy uczniów, którzy mają ochotę na taki sukces. Ale przecież to jasne, że nie tylko o to nam chodzi - zapewnia nauczyciel historii Jerzy Dybowski.
Żeby ów upragniony sukces uczniom zapewnić, nauczyciele mobilizują ich do ciężkiej pracy.
Dyrektor na chemii stosuje system "Łatwe pytania kończą się na klasówce". To znaczy: nie pisałeś klasówki (nieważne - wagarowałeś czy chorowałeś), musisz ją zaliczyć. Ale dostaniesz pytania na trudniejszym poziomie.
Nauczyciel historii na początku kursu daje uczniom do podpisania zgodę, by wystawiał ocenę semestralną według własnego uznania, a nie ściśle wynikającą ze średniej.
Na WOS jeszcze inaczej: za trzy nieobecności, nawet usprawiedliwione, ocena semestralna leci o cały stopień w dół. Minusy można też dostać za złą odpowiedź (na każdej lekcji każdy uczeń dostaje pytanie) albo za spóźnienie. Przy dłuższej chorobie można negocjować z profesorką anulowanie minusów.
Drugoklasistka: - Trzy minusy łatwo uzbierać. Raz koleżanka przyszła na lekcję z wysoką temperaturą.
Dyrektor i nauczyciele zarzekają się jednak, że w historii szkoły tylko dwóm czy trzem uczniom obniżono w ten sposób ocenę. Większość uczniów zresztą nie ma nic przeciwko systemowi. Trzecioklasista: - Albo ktoś chce się uczyć, albo obijać.
Inna trzecioklasistka: - Oceny przecież nie są ważne. W końcu w ogóle nie liczą się do rekrutacji.
Alan był pierwszym, który odważył się powiedzieć głośno, że mu się system nie podoba.
Petycja
System na WOS nie jest zgodny z prawem oświatowym. Według rozporządzenia MEN z 30 kwietnia 2007 roku "W sprawie warunków i sposobu oceniania..." nieobecności mają wpływ na ocenę, ale tylko z zachowania. Albo w sytuacji, gdy uczeń opuści ponad połowę zajęć (nawet przez chorobę), można go nie klasyfikować. Czyli nie przepuścić do następnej klasy.
Na początku listopada 2008 roku, po dwóch miesiącach zajęć z WOS, Alan doszedł do wniosku, że system jest niesprawiedliwy. Czy można go zmienić? Zapytał nauczycielkę WOS, wychowawczynię i dyrektora szkoły (na internetowym forum uczniowie mogą zadać dyrektorowi pytania). Odpowiedzieli, że nauczyciel ma prawo do własnego systemu oceniania.
Alan napisał więc petycję: "Szanowna pani profesor, zwracamy się z uprzejmą prośbą o odstąpienie od systemu oceniania z przedmiotu WOS, w którym sama nieobecność na lekcjach (w wymiarze mniejszym niż określony przez ustawę) może skutkować obniżeniem oceny semestralnej i końcoworocznej. W naszym odczuciu takie rozwiązanie jest dyskryminacją uczniów chorych lub nieobecnych z innych obiektywnych przyczyn. Jesteśmy świadomi, że niektórzy celowo opuszczają lekcje, ale uważamy, iż przyjęty system krzywdzi wszystkich pozostałych. Naszą prośbę uważamy za przejaw postawy obywatelskiej, której wykształcenie jest elementem wychowania obywatelskiego, czyli jednej z podstaw przedmiotu WOS".
Podpisało 59 uczniów, niemal wszyscy drugoklasiści. - Gdyby podpisów było mniej, w ogóle bym się w to nie bawił - mówi Alan.
Według ministerialnej podstawy programowej do WOS należy "zachęcać uczniów do stosowania demokratycznych procedur w życiu szkoły". Ale nauczycielka WOS Ewa Dybowska w petycji nie dostrzegła demokratycznej procedury.
- Powiedziała, że to nam powinno zależeć, nie jej. Że w grudniu zyskuje prawa emerytalne i w każdej chwili może powiedzieć: "co mnie obchodzi wasza matura". Jak nam się nie podoba, to może nas teraz uczyć "nowoczesnymi" metodami - będziemy sobie czytali podręcznik, bawili się w zabawy grupowe i tak dotrwamy do końca roku - opowiadają uczniowie.
Dostosowała środki do sytuacji
Typowy pokój nauczycielski: małe pomieszczenie, połączone w jeden blat stoliki, kilka krzeseł, meblościanka, pełno fiszek i karteczek, czajnik elektryczny. Przede mną duża sterta prac klasowych w plastikowych koszulkach. Na koniec rozmowy nauczyciel historii Jerzy Dybowski spakuje je do wysłużonej skórzanej teczki i zabierze do sprawdzania w domu. Jest mężem nauczycielki WOS. Ona nie zgodziła się na rozmowę. On się zgodził, pod warunkiem że napiszę "rzetelny tekst", zamiast "epatować opinię publiczną sensacją o uczniu szykanowanym przez najlepszą szkołę w mieście, co jest nieprawdą".
- Dlaczego nauczycielka WOS obraziła się na uczniów za petycję i przestała prowadzić lekcje?
- Nie przestała prowadzić. Dostosowała tylko środki dydaktyczne do innej sytuacji. Przecież uczniowie tą petycją zakwestionowali jej metody.
- Jak to "środki dydaktyczne"? Przecież po prostu zagroziła, że przestanie uczniów przygotowywać do matury.
- Niczym nie groziła. Uprzedziła ich tylko, że w nowych warunkach może osłabnąć skuteczność procesu dydaktycznego.
Tego u nas nie było
- Co złego w tym, że uczniowie piszą petycję?
- Nic. Ale po co petycja w naszej szkole? - odpowiadają niemal chórem Dybowski z dyrektorem Mirowskim. Potem dają przykład: czy gdyby mama ugotowała zupę, której nie lubię, to powiedziałabym jej o tym czy pisałabym petycję?
Dyrektor: - W tej szkole blisko ze sobą współpracujemy, u nas nawet wchodzi się do gabinetu dyrektora z pominięciem sekretariatu. To pierwsza petycja w 18-letniej historii szkoły!
Schowaj honor do kieszeni
Od czasu petycji na WOS w drugiej klasie jedynym zadaniem uczniów było ciche czytanie podręczników. Przestraszyli się. Nie mogą sobie pozwolić na gorsze przygotowanie do matury. Napisali więc drugą petycję, potem trzecią. Że odwołują tę pierwszą. I proszą panią profesor, żeby wróciła do starych metod nauczania, bo taki "system zaowocuje wyższymi wynikami przyszłorocznego egzaminu maturalnego". Nie podpisał tylko Alan i kilkoro innych uczniów.
Pani profesor pozostała jednak nieugięta.
Koledzy zaczęli mówić do Alana: - Nie rozpierdalaj nam szkoły. Albo: - Czasem trzeba schować honor do kieszeni.
Nauczycielom mówili, że tę pierwszą petycję podpisali, bo Alan ich męczył, a nie z przekonania.
Alan napisał więc petycję: "Szanowna pani profesor, zwracamy się z uprzejmą prośbą o odstąpienie od systemu oceniania z przedmiotu WOS, w którym sama nieobecność na lekcjach (w wymiarze mniejszym niż określony przez ustawę) może skutkować obniżeniem oceny semestralnej i końcoworocznej. W naszym odczuciu takie rozwiązanie jest dyskryminacją uczniów chorych lub nieobecnych z innych obiektywnych przyczyn. Jesteśmy świadomi, że niektórzy celowo opuszczają lekcje, ale uważamy, iż przyjęty system krzywdzi wszystkich pozostałych. Naszą prośbę uważamy za przejaw postawy obywatelskiej, której wykształcenie jest elementem wychowania obywatelskiego, czyli jednej z podstaw przedmiotu WOS".
Podpisało 59 uczniów, niemal wszyscy drugoklasiści. - Gdyby podpisów było mniej, w ogóle bym się w to nie bawił - mówi Alan.
Według ministerialnej podstawy programowej do WOS należy "zachęcać uczniów do stosowania demokratycznych procedur w życiu szkoły". Ale nauczycielka WOS Ewa Dybowska w petycji nie dostrzegła demokratycznej procedury.
- Powiedziała, że to nam powinno zależeć, nie jej. Że w grudniu zyskuje prawa emerytalne i w każdej chwili może powiedzieć: "co mnie obchodzi wasza matura". Jak nam się nie podoba, to może nas teraz uczyć "nowoczesnymi" metodami - będziemy sobie czytali podręcznik, bawili się w zabawy grupowe i tak dotrwamy do końca roku - opowiadają uczniowie.
Dostosowała środki do sytuacji
Typowy pokój nauczycielski: małe pomieszczenie, połączone w jeden blat stoliki, kilka krzeseł, meblościanka, pełno fiszek i karteczek, czajnik elektryczny. Przede mną duża sterta prac klasowych w plastikowych koszulkach. Na koniec rozmowy nauczyciel historii Jerzy Dybowski spakuje je do wysłużonej skórzanej teczki i zabierze do sprawdzania w domu. Jest mężem nauczycielki WOS. Ona nie zgodziła się na rozmowę. On się zgodził, pod warunkiem że napiszę "rzetelny tekst", zamiast "epatować opinię publiczną sensacją o uczniu szykanowanym przez najlepszą szkołę w mieście, co jest nieprawdą".
- Dlaczego nauczycielka WOS obraziła się na uczniów za petycję i przestała prowadzić lekcje?
- Nie przestała prowadzić. Dostosowała tylko środki dydaktyczne do innej sytuacji. Przecież uczniowie tą petycją zakwestionowali jej metody.
- Jak to "środki dydaktyczne"? Przecież po prostu zagroziła, że przestanie uczniów przygotowywać do matury.
- Niczym nie groziła. Uprzedziła ich tylko, że w nowych warunkach może osłabnąć skuteczność procesu dydaktycznego.
Tego u nas nie było
- Co złego w tym, że uczniowie piszą petycję?
- Nic. Ale po co petycja w naszej szkole? - odpowiadają niemal chórem Dybowski z dyrektorem Mirowskim. Potem dają przykład: czy gdyby mama ugotowała zupę, której nie lubię, to powiedziałabym jej o tym czy pisałabym petycję?
Dyrektor: - W tej szkole blisko ze sobą współpracujemy, u nas nawet wchodzi się do gabinetu dyrektora z pominięciem sekretariatu. To pierwsza petycja w 18-letniej historii szkoły!
Schowaj honor do kieszeni
Od czasu petycji na WOS w drugiej klasie jedynym zadaniem uczniów było ciche czytanie podręczników. Przestraszyli się. Nie mogą sobie pozwolić na gorsze przygotowanie do matury. Napisali więc drugą petycję, potem trzecią. Że odwołują tę pierwszą. I proszą panią profesor, żeby wróciła do starych metod nauczania, bo taki "system zaowocuje wyższymi wynikami przyszłorocznego egzaminu maturalnego". Nie podpisał tylko Alan i kilkoro innych uczniów.
Pani profesor pozostała jednak nieugięta.
Koledzy zaczęli mówić do Alana: - Nie rozpierdalaj nam szkoły. Albo: - Czasem trzeba schować honor do kieszeni.
Nauczycielom mówili, że tę pierwszą petycję podpisali, bo Alan ich męczył, a nie z przekonania.
- Podpisali pewnie dla psikusa. Ale jak zrozumieli konsekwencje, to się na galowo ubierali, żeby nauczycielka ich znowu uczyła - mówi matka jednego z drugoklasistów. - Ja mojemu synowi powtarzam: trzeba się umieć dostosować do grupy.
Piaskownica
Do akcji wkracza ojciec Alana. Słyszy od dyrektora, że dzieci popełniły błąd i że nauczycielka miała prawo poczuć się urażona.
Zaczyna pisać pisma. Do dyrektora - o wyjaśnienie sytuacji, do rady pedagogicznej - o zajęcie stanowiska, do kuratorium, MEN, wydziału edukacji - o interwencję.
Po trzech tygodniach w uczniowskiej gazetce ukazuje się anonimowy alegoryczny artykuł. Opisuje kłótnię w piaskownicy: dzieci poprosiły jedno z grupy, by wyrzuciło starą foremkę, której większość nie lubiła. Dziecko się obraziło, sypnęło innym piaskiem w oczy i wykrzyczało, że teraz mogą bawić się same. Powiastka kończy się dylematem: przeprosić obrażone dziecko, zgodzić się - dla dobrej jak dotąd zabawy - na tę starą foremkę czy bawić się bez obrażonego dziecka?
W powiastce nie padły nazwiska, nie była też napastliwa. Ale nie z perspektywy nauczycieli.
Dybowscy zagrozili, że przed końcem roku szkolnego odejdą na emeryturę.
Dyrektor napisał wtedy do ojca Alana: "Sytuacja ta napełnia mnie olbrzymim smutkiem, gdyż państwo Dybowscy są wybitnymi nauczycielami i mają olbrzymi udział w sukcesach naszych uczniów. (...) Mam świadomość, że znalezienie następców, którzy będą w stanie kontynuować ich dzieło, jest praktycznie niemożliwe".
I dyrektor, i Dybowski są przekonani, że to ojciec napisał zarówno petycję, jak i artykuł. Dali do zrozumienia uczniom, że jego pismo do kuratorium było donosem.
- To działania ojca eskalowały cały konflikt. Gdyby nam ufał i pozwolił działać, poradzilibyśmy sobie dawno - mówi dyrektor Mirowski.
Nasza praca straciła sens
Dybowscy są filarem liceum przy Mokotowskiej. Zakładali je razem z dyrektorem Mirowskim w 1991 roku. To oni są głównymi autorami sukcesu, czyli największej liczby absolwentów "umieszczonych" na prawie i SGH. Świetnie przygotowują uczniów do matury z przedmiotów wymaganych na obu kierunkach.
- Dlaczego zagroziliście uczniom, że odejdziecie na emeryturę? - pytam nauczyciela.
- "Kto korzysta ze swego prawa, nikogo nie krzywdzi".
- To dlaczego chcieliście odejść akurat w tym momencie?
- Po artykule uznaliśmy, że nasza praca dydaktyczna straciła sens.
- Ale przecież nie był napastliwy, nie było w nim nazwisk. A wolność słowa?
- Wolność słowa to jedno, a odpowiedzialność za słowo drugie.
Po co takie motywacje?
- Wiadomo, że w tej szkole niczego nie da się zmienić. Że ulubione powiedzonko dyrektora to: "Nie podoba się? Papiery w sekretariacie" - mówi trzecioklasistka. - Ale młodsi koledzy demonizują ten system na WOS-ie. Dopiero potem człowiek się przekonuje, że nie ma żadnego wielkiego karania. "Trudne" zaliczenia na chemii też nie są takie trudne. Chemii nikt tu nie zdaje na maturze. Zalicza się ją, byle zaliczyć. Miałam tróję i w ogóle się tym nie ściskałam. Dzięki temu systemowi mamy dla siebie więcej czasu po lekcjach, a z kluczowych przedmiotów jesteśmy do przodu. To co, że coś się nie zgadza z rozporządzeniem? Dla nas najważniejsze, żebyśmy się na studia dostali.
Piaskownica
Do akcji wkracza ojciec Alana. Słyszy od dyrektora, że dzieci popełniły błąd i że nauczycielka miała prawo poczuć się urażona.
Zaczyna pisać pisma. Do dyrektora - o wyjaśnienie sytuacji, do rady pedagogicznej - o zajęcie stanowiska, do kuratorium, MEN, wydziału edukacji - o interwencję.
Po trzech tygodniach w uczniowskiej gazetce ukazuje się anonimowy alegoryczny artykuł. Opisuje kłótnię w piaskownicy: dzieci poprosiły jedno z grupy, by wyrzuciło starą foremkę, której większość nie lubiła. Dziecko się obraziło, sypnęło innym piaskiem w oczy i wykrzyczało, że teraz mogą bawić się same. Powiastka kończy się dylematem: przeprosić obrażone dziecko, zgodzić się - dla dobrej jak dotąd zabawy - na tę starą foremkę czy bawić się bez obrażonego dziecka?
W powiastce nie padły nazwiska, nie była też napastliwa. Ale nie z perspektywy nauczycieli.
Dybowscy zagrozili, że przed końcem roku szkolnego odejdą na emeryturę.
Dyrektor napisał wtedy do ojca Alana: "Sytuacja ta napełnia mnie olbrzymim smutkiem, gdyż państwo Dybowscy są wybitnymi nauczycielami i mają olbrzymi udział w sukcesach naszych uczniów. (...) Mam świadomość, że znalezienie następców, którzy będą w stanie kontynuować ich dzieło, jest praktycznie niemożliwe".
I dyrektor, i Dybowski są przekonani, że to ojciec napisał zarówno petycję, jak i artykuł. Dali do zrozumienia uczniom, że jego pismo do kuratorium było donosem.
- To działania ojca eskalowały cały konflikt. Gdyby nam ufał i pozwolił działać, poradzilibyśmy sobie dawno - mówi dyrektor Mirowski.
Nasza praca straciła sens
Dybowscy są filarem liceum przy Mokotowskiej. Zakładali je razem z dyrektorem Mirowskim w 1991 roku. To oni są głównymi autorami sukcesu, czyli największej liczby absolwentów "umieszczonych" na prawie i SGH. Świetnie przygotowują uczniów do matury z przedmiotów wymaganych na obu kierunkach.
- Dlaczego zagroziliście uczniom, że odejdziecie na emeryturę? - pytam nauczyciela.
- "Kto korzysta ze swego prawa, nikogo nie krzywdzi".
- To dlaczego chcieliście odejść akurat w tym momencie?
- Po artykule uznaliśmy, że nasza praca dydaktyczna straciła sens.
- Ale przecież nie był napastliwy, nie było w nim nazwisk. A wolność słowa?
- Wolność słowa to jedno, a odpowiedzialność za słowo drugie.
Po co takie motywacje?
- Wiadomo, że w tej szkole niczego nie da się zmienić. Że ulubione powiedzonko dyrektora to: "Nie podoba się? Papiery w sekretariacie" - mówi trzecioklasistka. - Ale młodsi koledzy demonizują ten system na WOS-ie. Dopiero potem człowiek się przekonuje, że nie ma żadnego wielkiego karania. "Trudne" zaliczenia na chemii też nie są takie trudne. Chemii nikt tu nie zdaje na maturze. Zalicza się ją, byle zaliczyć. Miałam tróję i w ogóle się tym nie ściskałam. Dzięki temu systemowi mamy dla siebie więcej czasu po lekcjach, a z kluczowych przedmiotów jesteśmy do przodu. To co, że coś się nie zgadza z rozporządzeniem? Dla nas najważniejsze, żebyśmy się na studia dostali.
Alan też nie zauważył, żeby kogoś te minusy specjalnie gnębiły. Była może jedna koleżanka, która przyszła do szkoły z wysoką gorączką, i druga, która bała się położyć do łóżka z anginą.
- Nie o to chodziło. Tylko po co nas tak motywować do nauki? My przecież mamy prawie 18 lat - tłumaczy mi drugoklasistka. Drugą petycję jednak podpisała.
Inna klasówka dla Alana
W grudniu, po interwencji ojca, kuratorium nakazuje zmienić system oceniania na WOS. "Zachowanie państwa Dybowskich oraz dyrektora wobec petycji uczniów, a także późniejsze incydenty wskazują na konieczność wzmocnienia nadzoru w obszarze wychowania" - pisze po kontroli wizytatorka.
To tylko zaognia konflikt.
Licealistka, która redagowała uczniowskie szkolne pisemko, rezygnuje z tej funkcji, bo słyszy od nauczycieli, że była nieodpowiedzialna.
Dyrektor Mirowski: - Po co w szkolnej gazetce publikować artykuły jednej osoby? Pismo powinno przedstawiać poglądy całego środowiska.
Odtąd gazetkę prowadzi samorząd uczniowski.
Profesor Dybowska na WOS ostentacyjnie pomija Alana przy zwyczajowym wstępnym odpytywaniu. Profesor Dybowski na klasówce z historii daje Alanowi zupełnie inne pytania niż reszcie klasy. Wszyscy mają trzy pytania, odpowiadają na jedno wybrane, Alan dostaje tylko jedno.
- Dlaczego pan to zrobił? - pytam Dybowskiego. Mówi, że z powodu aktywności ojca chciał być poza wszelkimi zarzutami, więc Alanowi zadał pytania z puli zalecanej przez komisję, która układa matury.
Rada pedagogiczna dopiero w styczniu zaprasza ojca Alana na spotkanie, i to po jego pisemnej prośbie. Rodzic prosi, żeby nie obarczać syna winą za groźbę odejścia nauczycieli i żeby namówić ich do pozostania.
Na stanowisko rady poczeka do połowy lutego. Przeczyta w nim, że "najprostszą metodą wyjaśniania wątpliwości i zapobiegania konfliktom jest rozmowa uczniów bezpośrednio z zainteresowanym nauczycielem", a nie petycje. Że "wybór metody prowadzenia lekcji jest prerogatywą nauczyciela", a Dybowscy nikogo swym odejściem nie krzywdzą, bo "kto korzysta ze swego prawa, nikogo nie krzywdzi".
Zawiodłaś profesora
Dybowscy zgadzają się zostać w szkole. Ale nie chcą już uczyć w grupie Alana. Dybowski tłumaczy to tak: - Praca dydaktyczna ma sens, jeżeli jest zaufanie między nauczycielem, uczniem i rodzicami ucznia. A tu tego zaufania zabrakło.
Dla grupy Alana dyrektor zatrudnia więc nową nauczycielkę. Ale buntują się pozostali uczniowie. Boją się, że nowa profesorka nie przygotuje ich do matury tak dobrze. Większość prosi o przeniesienie do drugiej grupy, w której nadal uczą Dybowscy. Rada pedagogiczna pozwala. I układ jest taki: Alana i cztery uczennice uczy WOS-u i historii nowa nauczycielka, a 38 osób ciśnie się na zajęciach w drugiej grupie, u Dybowskich.
Dziewczyna Alana chce pożyczyć notatki z lekcji Dybowskiego, ale koleżanka jej odmawia: - Zawiodłaś go, byłabym nie fair wobec niego, gdybym ci teraz dawała notatki - mówi.
W "Informatorze" dyrektor pisze, że Dybowscy zrezygnowali z pracy w grupie Alana, ponieważ "niektóre ich działania dydaktyczne i pedagogiczne były odczytywane niezgodnie z intencjami przez niektórych rodziców i uczniów, co stało się niestety przyczyną konfliktu".
Takie stanowisko spowodowało kolejne pisemne protesty ojca. I kolejne interwencje kuratorium. A w końcu ucieczkę Alana ze szkoły.
Zmienić podejście albo szkołę
Mazowiecki wicekurator oświaty Katarzyna Góralska: - W szkole panowała pozorna demokracja. Z jednej strony dyrektor szkoły po partnersku rozmawia z uczniami. A z drugiej taktowna petycja burzy całe funkcjonowanie szkoły.
- Nie o to chodziło. Tylko po co nas tak motywować do nauki? My przecież mamy prawie 18 lat - tłumaczy mi drugoklasistka. Drugą petycję jednak podpisała.
Inna klasówka dla Alana
W grudniu, po interwencji ojca, kuratorium nakazuje zmienić system oceniania na WOS. "Zachowanie państwa Dybowskich oraz dyrektora wobec petycji uczniów, a także późniejsze incydenty wskazują na konieczność wzmocnienia nadzoru w obszarze wychowania" - pisze po kontroli wizytatorka.
To tylko zaognia konflikt.
Licealistka, która redagowała uczniowskie szkolne pisemko, rezygnuje z tej funkcji, bo słyszy od nauczycieli, że była nieodpowiedzialna.
Dyrektor Mirowski: - Po co w szkolnej gazetce publikować artykuły jednej osoby? Pismo powinno przedstawiać poglądy całego środowiska.
Odtąd gazetkę prowadzi samorząd uczniowski.
Profesor Dybowska na WOS ostentacyjnie pomija Alana przy zwyczajowym wstępnym odpytywaniu. Profesor Dybowski na klasówce z historii daje Alanowi zupełnie inne pytania niż reszcie klasy. Wszyscy mają trzy pytania, odpowiadają na jedno wybrane, Alan dostaje tylko jedno.
- Dlaczego pan to zrobił? - pytam Dybowskiego. Mówi, że z powodu aktywności ojca chciał być poza wszelkimi zarzutami, więc Alanowi zadał pytania z puli zalecanej przez komisję, która układa matury.
Rada pedagogiczna dopiero w styczniu zaprasza ojca Alana na spotkanie, i to po jego pisemnej prośbie. Rodzic prosi, żeby nie obarczać syna winą za groźbę odejścia nauczycieli i żeby namówić ich do pozostania.
Na stanowisko rady poczeka do połowy lutego. Przeczyta w nim, że "najprostszą metodą wyjaśniania wątpliwości i zapobiegania konfliktom jest rozmowa uczniów bezpośrednio z zainteresowanym nauczycielem", a nie petycje. Że "wybór metody prowadzenia lekcji jest prerogatywą nauczyciela", a Dybowscy nikogo swym odejściem nie krzywdzą, bo "kto korzysta ze swego prawa, nikogo nie krzywdzi".
Zawiodłaś profesora
Dybowscy zgadzają się zostać w szkole. Ale nie chcą już uczyć w grupie Alana. Dybowski tłumaczy to tak: - Praca dydaktyczna ma sens, jeżeli jest zaufanie między nauczycielem, uczniem i rodzicami ucznia. A tu tego zaufania zabrakło.
Dla grupy Alana dyrektor zatrudnia więc nową nauczycielkę. Ale buntują się pozostali uczniowie. Boją się, że nowa profesorka nie przygotuje ich do matury tak dobrze. Większość prosi o przeniesienie do drugiej grupy, w której nadal uczą Dybowscy. Rada pedagogiczna pozwala. I układ jest taki: Alana i cztery uczennice uczy WOS-u i historii nowa nauczycielka, a 38 osób ciśnie się na zajęciach w drugiej grupie, u Dybowskich.
Dziewczyna Alana chce pożyczyć notatki z lekcji Dybowskiego, ale koleżanka jej odmawia: - Zawiodłaś go, byłabym nie fair wobec niego, gdybym ci teraz dawała notatki - mówi.
W "Informatorze" dyrektor pisze, że Dybowscy zrezygnowali z pracy w grupie Alana, ponieważ "niektóre ich działania dydaktyczne i pedagogiczne były odczytywane niezgodnie z intencjami przez niektórych rodziców i uczniów, co stało się niestety przyczyną konfliktu".
Takie stanowisko spowodowało kolejne pisemne protesty ojca. I kolejne interwencje kuratorium. A w końcu ucieczkę Alana ze szkoły.
Zmienić podejście albo szkołę
Mazowiecki wicekurator oświaty Katarzyna Góralska: - W szkole panowała pozorna demokracja. Z jednej strony dyrektor szkoły po partnersku rozmawia z uczniami. A z drugiej taktowna petycja burzy całe funkcjonowanie szkoły.
Kuratorka przyznaje, że do konfliktu doszło dlatego, że szkoła nie zareagowała odpowiednio i na czas na problem Alana. - Dyrektor powinien od razu poważnie rozmawiać z rodzicem chłopca. Sprawa się przedłużała i obu stronom było coraz trudniej dojść do porozumienia.
Kolejne zalecenie kuratorium, z końca lutego, by grupy na WOS i historii były tak samo liczne (na prośbę ojca Alana), trafiło jak kulą w płot.
Dyrektor zrobił równe grupy. Profesor Dybowska wróciła do grupy Alana, ale Dybowskiemu dyrektor pozwolił już w niej nie uczyć. Rodzice drugoklasistów znowu zaprotestowali. Nie pomogła wywiadówka z psychologiem i wizytatorkami. Rodzice nie chcą już słyszeć o petycji i Alanie. Chcą tylko, żeby najskuteczniejszy nauczyciel uczył ich dzieci.
Matka Alana: - Mój syn zrobił coś z przekonania. Teraz się go wdeptuje w ziemię. Chciałabym, żeby ktoś mu wreszcie przyznał rację. Ale nikt w tej szkole nie chce się nawet przyjrzeć faktom.
Pytam dyrektora Mirowskiego, czy uważa, że Alan powinien odejść ze szkoły.
Mirowski: - Ja bym chciał, żeby każdy uczeń w Polsce chodził do szkoły, która mu odpowiada, w której dobrze się czuje. A ojciec Alana napisał, że nie wierzy w moje dobre intencje. Nie śmiem dawać nikomu rad, ale ja nie mógłbym powierzyć swojego dziecka komuś, komu nie ufam...
Jeśli ojciec wszystko odwoła
17 marca, czyli w cztery i pół miesiąca od petycji, odbyło się pierwsze spotkanie ojca Alana i nauczycieli Dybowskich, z dyrektorem, wicekuratorką i dwojgiem innych rodziców.
Rodzice naciskają, by Dybowski wrócił do grupy, która przygotowuje się do matury z historii.
Nauczyciel stawia warunek: ojciec Alana okaże zaufanie do jego metod. I napisze do wszystkich instytucji, które dotąd alarmował sytuacją w szkole, w tym koniecznie do mediów, że sprawa jest pozytywnie załatwiona. Ojciec odmawia.
Ma to jednak drugorzędne znaczenie, bo Alan i tak już nie chce do tej szkoły wrócić. Nazajutrz przystępuje do egzaminu o przyjęcie do jednego z warszawskich liceów społecznych.
W tym miesiącu kuratorium ma sprawdzić, czy szkoła przygotowała nowy program wychowawczy i jak zmienił się system oceniania na WOS.
Kolejne zalecenie kuratorium, z końca lutego, by grupy na WOS i historii były tak samo liczne (na prośbę ojca Alana), trafiło jak kulą w płot.
Dyrektor zrobił równe grupy. Profesor Dybowska wróciła do grupy Alana, ale Dybowskiemu dyrektor pozwolił już w niej nie uczyć. Rodzice drugoklasistów znowu zaprotestowali. Nie pomogła wywiadówka z psychologiem i wizytatorkami. Rodzice nie chcą już słyszeć o petycji i Alanie. Chcą tylko, żeby najskuteczniejszy nauczyciel uczył ich dzieci.
Matka Alana: - Mój syn zrobił coś z przekonania. Teraz się go wdeptuje w ziemię. Chciałabym, żeby ktoś mu wreszcie przyznał rację. Ale nikt w tej szkole nie chce się nawet przyjrzeć faktom.
Pytam dyrektora Mirowskiego, czy uważa, że Alan powinien odejść ze szkoły.
Mirowski: - Ja bym chciał, żeby każdy uczeń w Polsce chodził do szkoły, która mu odpowiada, w której dobrze się czuje. A ojciec Alana napisał, że nie wierzy w moje dobre intencje. Nie śmiem dawać nikomu rad, ale ja nie mógłbym powierzyć swojego dziecka komuś, komu nie ufam...
Jeśli ojciec wszystko odwoła
17 marca, czyli w cztery i pół miesiąca od petycji, odbyło się pierwsze spotkanie ojca Alana i nauczycieli Dybowskich, z dyrektorem, wicekuratorką i dwojgiem innych rodziców.
Rodzice naciskają, by Dybowski wrócił do grupy, która przygotowuje się do matury z historii.
Nauczyciel stawia warunek: ojciec Alana okaże zaufanie do jego metod. I napisze do wszystkich instytucji, które dotąd alarmował sytuacją w szkole, w tym koniecznie do mediów, że sprawa jest pozytywnie załatwiona. Ojciec odmawia.
Ma to jednak drugorzędne znaczenie, bo Alan i tak już nie chce do tej szkoły wrócić. Nazajutrz przystępuje do egzaminu o przyjęcie do jednego z warszawskich liceów społecznych.
W tym miesiącu kuratorium ma sprawdzić, czy szkoła przygotowała nowy program wychowawczy i jak zmienił się system oceniania na WOS.
Co o tym sądzisz? Napisz: listydogazety@gazeta.pl
Źródło: Duży Format
Przeczytaj 306 komentarzy na Forum
- Niewychowanie obywatelskie sliwkowe 24.03.09, 08:50
Pani od WOS powinna wiedzieć, ze jako pracownik instytucji publicznej może działać tylko w ramach obowiązujacego prawa. Tu Alan miał racę.Reszta dała się bezwolnie zmanipulować. Po drugie »
- Re: Niewychowanie obywatelskie ignatz 24.03.09, 15:17
Heh widzę że to liceum uczy przede wszystkim jednej rzeczy: podążania za stadem»
- Niewychowanie obywatelskie box12 25.03.09, 09:45
Takie elitarne szkoły są nam potrzebne.Cieszę się, że w miernej polskiej oświacie istnieją.Szkoda, że ich tak mało.»
Również w Gazecie Wyborczej:
Gazeta Wyborcza
Newsletter
Nie przegapisz żadnej wiadomości. Zamów codzienny newsletter z najnowszymi informacjami Gazety Wyborczej Zobacz przykład Najczęściej czytane24 htydzień
Najnowsze:
teksty5785801
Subskrybuj:
Posty (Atom)