piątek, 8 stycznia 2010

Dżuma(3)




Johann Wolfgang von GoetheSich alles gleichzumachen, ist ein großes Prinzip der Natur. Nur verschlingt die größre Kraft die andre.


Johann Wolfgang von Goethe

..jest jakaś siła tutaj,

..stała i zła,

..która jednak nie tworzy

..niczego..

..dobrego

..lecz jakby zło odrębne

.."samo w sobie."


"Co napisałem, to napisałem" - jakbym słyszał Co-Partnera; tak wiem obserwować uważnie, notować pilnie interpretować spokojnie.
W sprawie Fili jesteśmy zgodni; nieustępliwi. Widać sprawa zdominuje styczeń; nie sposób uzyskać odpisu uwierzytelnionego uwag;" to dokumentacja szkoły.."powiedziała dzis w Kuratorium Pani Wizytator.
Co najwyżej mogę się zwrócić z podaniem do Pana Dyrektora.
Słucham z niedowierzaniem; czy mam Panu Dyrektorowi powiedzieć, że Szkoła która prowadzi ma takich nauczycieli..którzy działają  jak w zmowie, aby osaczyc chłopaka?
Wczoraj nauczycielka plastyki dochodzi o jaakąs analizę, że nie ma w zeszycie i krzyczy na Fili; prosi więc spokojnie, żeby nie krzyczała; uspokaja się i wpisuje uwaę o odzywkach, stosunku do przedmiotu..
Pokazuje jej tę analizę w zeszycie; jakąś symulacje z kompa wkleił; dostaje dobrą ocenę(już nie pamiętam jaką - ale uwagi nie skreśla.
Jednak Pani Wizytator P. - mówi swoje;" Pan Dyrektor na podanie odpowie w ciągu miesiąca".
Oczywiście, że zgrywają się tutaj wszyscy; mataczą i przewlekają aby utrudnić postępowanie.
Któż to jst wizytator w Kuratorium?
To oddelegowany nauczyciel; jako urzędnik zarabia więcej, uprawnienia zachowuje; broni więc zaciekle struktury kliki nauczycielskiej; w każdej szkole którą znałem dokładnie tak było, i widać jest tak dalej.
Wczoraj oglądałem reportaż Pani E. Jaworowicz w tv(!)- jedna z niewielu rzetelnych osób jakie tam działają; chodziło o wiele spraw, ale ta  jedna jest kolejnym dowodem mataczenia organów publicznych; odszkodowania dla rodzin 65 osób które zginęły kilka lat temu, na wystawie gołębi w Chorzowie.
Tutaj pobili rekord nieprzyzwoitości; sprawa jest zbywana, zadeptywana; jakby nic się ie stało!
..ileż to już lat?
..otóż cztery..
.. i faktycznie, nie zrobiono nic, nic  konkretnie aby choć materialnie naprawić krzywdę symboliczną odpłata.
..
Znów studiuje w Sieci; - ach Blaise Pascal; to niesłychana Skarbnica informacji na każdy temat, na każdym poziomie; a zatem zródło wiedzy niezaprzeczalnej..
Także ciekawostki ;Gołębie patrzyły w górę ;
..

< Słowo > Radom > Magazyn "Słowa"
Gołębie patrzyły w górę

Rozmowa ze Zbigniewem Majem, radomskim przedsiębiorcą, hodowcą gołębi pocztowych, który przeżył katastrofę w Chorzowie i ratował rannych ludzi.

Po tym, co zdarzyło się w Chorzowie, wciąż ma Pan ochotę na zajmowanie gołębiami?

- Byłem tam. Cudem ocalałem. Ratowałem ludzi. Pozostanie to we mnie do końca życia. Ale jeśli targi gołębi ściągają z odległych stron, zza granicy, dziesiątki tysięcy ludzi, to musi coś w tym być. Jakaś miłość, fascynacja. Na pewno nie zrezygnuję.

Gołębie to u Pana rodzinna tradycja?

- Nie. Ojciec zawsze trzymał jakieś parę ptaków dla ozdoby, lecz trudno mówić o tradycji. Będąc uczniem też miałem parę swoich sztuk. Zawsze lubiłem zwierzęta. Jednak po ukończeniu szkoły nie miałem czasu na gołębie, bo czynnie uprawiałem zapasy. Pochłaniały mnie treningi i zawody. Ale gdy tylko nadarzała się okazja, chodziłem na wystawy gołębi, a po zakończeniu kariery zawodniczej otworzyłem swoją firmę i w zakładowym budynku wydzieliłem część na gołębnik. Od pana Ryszarda Włodarczyka z ulicy Kelles-Krauza kupiłem hodowlę, ok. 50 gołębi pocztowych, i tak to się zaczęło.

Gołąb łatwo przeżywa zmianę właściciela?

- Niełatwo. Pan Włodarczyk przyjeżdżał i pomagał ptakom w adaptacji do nowych warunków. Z dobrym skutkiem, bo już w roku zakupu hodowli miałem znaczące sukcesy lotowe.

Co trzeba robić, żeby gołąb dobrze latał?

- O dobrym lataniu mówimy w przypadku gołębi sportowych, czyli pocztowych. Gołębie ozdobne krążą jedynie koło gołębnika. Sportowe potrafią przemierzać setki kilometrów. Żeby wyhodować dobrego wyczynowca potrzebna jest selekcja, już w gnieździe. Po 3-4 dniach widać, które pisklę ma odpowiednie predyspozycje. Liczy się jego zachowanie. To nie musi być okaz największy, ale z charakterem. Trochę rozrabiaka. Gołąb macho. Resztę się zabija.

Zabija?

- Niestety. Samice mają 5-6 lęgów rocznie. Składają zawsze dwa jaja. Jeśli ktoś ma hodowlę liczącą kilkaset dorosłych gołębi, to co z tym zrobić? Poza tym, wśród słabszych piskląt trafia się sporo chorych, które mogą zarażać te zdrowe.

Już w roku urodzenia wyselekcjonowane gołębie poddaje się treningom. Najpierw jest to oblot wokół gołębnika. Następnie ptaki wywozi się na odległość pięciu kilometrów - żeby utrzymały z gołębnikiem kontakt wzrokowy i nie przeżywały nadmiernego stresu - a potem dalej i dalej. Nosi to nazwę selekcji poprzez kosz, gdyż dawniej do wywożenia ptaków używało się wiklinowych koszyków. Teraz służą do tego specjalne klatki. Te gołębie, które w roku urodzenia latają do 300 km, mają zadatki na dobrych wyczynowców. Te słabsze padają ofiarą drapieżnych ptaków i łapaczy. Oprócz wspomnianych sposobów selekcji, do wyhodowania prawdziwych mistrzów niezbędne jest prowadzenie doboru genetycznego. Krzyżuje się dobre z dobrymi z różnych ras. Natomiast inna z metod, metoda pokrewieństwa, zakłada łączenie dalszego kuzynostwa, a co 7,8 lat wprowadzanie innego wybitnego gołębia, ale już spoza rodziny. W hodowli gołębi pocztowych najsłynniejszym szczepem jest szczep braci Janssenów rozpowszechniony w całym świecie.

Jak daleko może lecieć gołąb pocztowy?

- Mam okazy, które potrafiły przemierzyć od 1200 do 1400 km. Wywozi się je za granicę: do Niemiec, Francji. Nawet stamtąd trafiają do swojego gołębnika. Liczy się także, który doleci szybciej. I nie ma tu pomyłek, bo gołębie wyposaża się w dwa rodzaje obrączek. Rodowe - zakładane za młodu, gdzie zapisuje się narodowość, rok urodzenia, okręg zaszyfrowany numerem - numer Radomia to 177 - oraz numer gołębia. Obrączki lotowe, wykonane z gumy, zakłada się ptakom przed każdym wypuszczeniem w trasę. Każda taka lotowa obrączka jest 2-3 kolorowa, żeby trudno ją było podrobić. Ma serię i numer. Po powrocie obrączkę zdejmuje się i wkłada do specjalnego zegara, który pokazuje, ile czasu gołąb leciał.

Po co te wszystkie zabezpieczenia?

- W gołębiarstwie mamy do czynienia z ostrą, czasem bezpardonową rywalizacją. Tak jak w sporcie pojawia się koleżeństwo, partnerstwo, miłość, ale też zazdrość i nienawiść. Zdarzają się, na szczęście rzadkie, próby fałszowania wyników, bo każdy chce wygrać. Hodowcy zrzeszeni w Polskim Związku Gołębi Pocztowych konkurują ze sobą w ramach mistrzostw kraju. Niżej odbywa się rywalizacja na szczeblu okręgów, oddziałów, sekcji. Natomiast najlepsze sztuki reprezentacyjne startują w olimpiadzie gołębi pocztowych. Polskie gołębie osiągają tam naprawdę dobre wyniki.

Z gołębi można żyć?

- Oczywiście, jeśli zajmujemy się tym profesjonalnie. Istnieją hodowle zajmujące hektary gruntu. W stacji hodowlanej "Natural" w Niemczech jest ok. 14 tys. ptaków. U nas, w Opolskiem w stacji, słynnego gołębiarza Hansa Eijerkampa, który prowadzi hodowle na całym świecie znajduje się ok. 7 tys. sztuk. A obok gołębników wyrastają fabryki produkujące gołębiarskie akcesoria, karmę itd. To istne kombinaty. Ludzi wspiera nowoczesna technika. W gołębnikach montowane są elektroniczne zegary, które bez angażowania hodowcy pokazują precyzyjnie czas powrotu ptaków z trasy.

Pana hodowla liczy sobie...

- 120 sztuk. To hodowla średniej wielkości. Na razie absorbuje mnie prowadzenie firmy, więc gołębiarstwo traktuję bardziej jako hobby. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, że zajmę się tym profesjonalnie.

Po tragedii w Chorzowie mówiono, że wielu hodowców uczestniczących w targach straciło tam dorobek życia.

- To prawda. Na targi nie można ot tak, przywieźć sobie ptaki. Gołąb pocztowy musi najpierw wygrać konkurencję w swojej sekcji, oddziale, okręgu i dopiero jedzie na targi. Udział w takiej imprezie to ogromny sukces każdego hodowcy - przy czym nie chodzi jedynie o potentatów. Są ludzie, którzy zarabiają miesięcznie na etacie 1200 zł, a posiadają hodowle warte kilkaset tysięcy. Na wyhodowanie wybitnego gołębia składają się lata ciężkiej pracy. Są okazy prawdziwie bezcenne. Gołąb może kosztować 100 zł, ale i 150 tys. zł. Znam przypadek, że pewien pasjonat z Niemiec za jednego gołębia dawał polskiemu hodowcy, człowiekowi dość ubogiemu, nowiutkiego mercedesa. I hodowca odmówił, bo nie chciał sprzedać swojego skarbu. Powiedział, że może jeździć polonezem. A przecież ten jego wyczynowiec mógł każdego dnia w czasie lotu paść ofiarą jastrzębia i człowiek straciłby wszystko, bez grosza rekompensaty.

Do Chorzowa pojechał pan specjalnie na targi?

- Nie, nie... Razem z Ryszardem Fałkiem udaliśmy się do Raciborza na zawody Pucharu Polski - obaj szkolimy młodych zapaśników ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Radomiu. Oczywiście z myślą, że w drodze powrotnej wstąpimy na targi gołębi pocztowych. Chorzów to nieformalna stolica gołębiarstwa sportowego, tu ma swoją siedzibę Polski Związek Hodowców Gołębi Pocztowych, a 90 proc. gołębi hodowanych na Śląsku to właśnie pocztowce. Kiedy dotarliśmy na miejsce, w hali Międzynarodowych Targów Katowickich było jakieś 600 osób. Grała głośno muzyka, panowała atmosfera pikniku.

Zwierzęta instynktownie wyczuwają niebezpieczeństwo. Jak zachowywały się gołębie?

- Zadzierały łebki w górę, patrzyły w sufit. To było zastanawiające, ale myślałem, że gapią się na fruwające balony. Może po 10 minutach usłyszałem głuchy odgłos brzmiący jak zgniatanie potężnego kartonu. Zobaczyłem, że kątowniki podtrzymujące dach gną się, a potem lecą w dół. Od razu zaczęliśmy uciekać i to nas uratowało. Widziałem ludzi sparaliżowanych tym strasznym widokiem. Oni nie mieli już szans, liczył się odruch. Uciekaliśmy do ściany odległej o jakieś 60 m, a walące się elementy hali "goniły" nas jak przewracane kostki domina. Spadający element rozdarł mi kurtkę. Ci, którzy uciekali na boki mieli do przebiegnięcia tylko 30 metrów, ale nie zdążyli. Nam dopisało szczęście, bo pomiędzy zwalonym dachem a ścianą utworzyła się szczelina, w której tkwiło ze 30 osób. Było ciemno, zewsząd straszne krzyki, pojękiwania. Kilka metrów dalej znajdowało się wyjście awaryjne. Dopadliśmy go, było zamknięte. Walka z drzwiami trwała jakieś 2 minuty. Wypadliśmy na zewnątrz, część z tych 30 osób uciekła jak najdalej, byli w szoku. My razem z nimi, ale szybko powrócił naturalny odruch: wrócić, zobaczyć co się dzieje... Przy sąsiednich drzwiach zobaczyłem tłum uwięzionych w środku ludzi, dociśniętych do szyb, może 200 osób. Razem z Ryśkiem Fałkiem rozbiliśmy szkło i ludziom udało się wyjść. Potem wyciągałem z rumowiska rannych, pomagały nawet kobiety. Ciągle słychać było jęki, krzyk, dzwoniły telefony komórkowe. Muszę przyznać, że w tym koszmarze profesjonalnie zachowała się ochrona obiektu: szybko usunięto na bok zaparkowane auta, zrobiono wolne miejsce dla strażaków i karetek pogotowia. Wkrótce akcję ratowniczą przejęli profesjonaliści.

Mógł Pan po tym spać?

- Pierwszą noc miałem bezsenną. Potem śledziłem przebieg zdarzeń w telewizji. Myślę, że przy tym nieszczęściu ze strony mediów przydałoby się więcej ciszy. Wie pan... Jakiś młody dziennikarz zapytał mnie niedawno, czy ratując tam w Chorzowie ludzi robiłem to profesjonalnie, zgodnie z tym, jak przewidują podręczniki ratownictwa...

Co Pan mu odpowiedział?

- Że kończę z nim rozmowę.

Był Pan po tym wszystkim w jakimś radomskim hipermarkecie?

- Nie miałem odwagi. Nie chodzi o to, że się boję. Ale już nigdy więcej nie chciałbym się czuć tak bezsilny.

Zbigniew Maj

Rocznik 1955, medalista mistrzostw Polski w zapasach klasycznych (kategoria 76 kg), wicemistrz kraju z 1977 r. Żonaty (żona Anna), ojciec pięciorga dzieci: Arkadiusza, Anny, Tomasza, Kasi i Moniki. Tomasz, wzorem ojca uprawia z powodzeniem zapasy. Zbigniew Maj szkoli młodych zapaśników, wśród jego wychowanków jest kilkunastu medalistów mistrzostw kraju. Na co dzień prowadzi własne przedsiębiorstwo robót energetycznych.

Krzysztof Żmudzin

[wersja do druku]

Nr wydania: 17002, data dodania: 02-02-2006 , mutacja: B , wyświetlenia: 4168
< wróć

Brak komentarzy: